Odkryłam rzecz przedziwną...
Ostatnio miałam wolne popołudnie, więc z dziećmi został Pan Mąż :) Wracam do domu i okazuje się, że Franklin jadł... migdały. Takie normalne, nieobrane migdały. Przychodzę, Franklin mnie pyta czy może dostać migdały (a jadł je wcześniej i leżały w miseczce w pokoju). Beznamiętnie mu odpowiadam, że tak, choć nie bardzo wiedziałam, skąd ta odmiana? Przecież wcześniej nawet nie dotykał bakalii... Tak więc Franklin ciągnie mnie za rękę do pokoju, daje mi migdała, ja zjadam, on sam jednego wkłada do buzi, patrzy na mnie i na moich oczach wypluwa go i mówi, że nie lubi migdałów... I pewnie mi powiecie, że moje zachowanie warunkuje zachowanie Franklina? W tej sytuacji nawet nie zdążyłam sobie nic pomyśleć, a co dopiero przekazać twarzą... Obojętnie wyszłam z pokoju, ale byłam w szoku. To moja osoba sprawia, że Franklin ma takie podejście do jedzenia, jakie ma... Tylko dlaczego?
Czy to jest jedyny aspekt, który może kontrolować?
Czy funkcjonując w obrębie już utrwalonych zachowań czuje się bardziej bezpieczny?
Nie wiem... Ale jak dla mnie, to Franklin nieświadomie uprawia jakąś wyższą psychologię...
Nie ogarniam tego...
Załamuje mnie to...
Wychodzi na to, że moje trzyletnie dziecko lepiej umie osiągać swoje cele niż ja...
A wracając do migdałów: jak zobaczył, że mnie to nawet nie obeszło, że nie dyskutuję, nie przekonuję, to oczywiście później jadł je, jakby nigdy nic (?!)
Ale nic.. Nie wiem, czy to dobrze, czy nie, ale dalej kontynuuję strategię nieemocjonowania się jedzeniem/niejedzeniem Franklina... Czyli jak nie je - jego sprawa, to on jest głodny. W tym sformułowaniu jest tyle złości... niestety, ale wewnętrznie trudno mi zachować spokój...
Już widzę, że Franklin nie wytrzymuje na tak małych ilościach jedzenia. A jeszcze teraz zrobiło się ciepło, więcej ruchu na świeżym powietrzy i apetyt rośnie... Dzisiaj zjadł nawet truskawkowy jogurt z kawałkami owoców (?), mało tego, sam go wybrał w sklepie. Nie muszę chyba przypominać, że na sam widok owoców dostawał "padaczki".
Krok po kroku uświadamiam sobie, o co w tym wszystkim chodzi. Przychodzi mi to z wielkim trudem, ale cóż? Co mogę innego zrobić? Jak się przejmowałam, to niewiele bardziej to pomagało, więc chyba nie ma sensu się spalać... Trzeba dalej być mamą... Rozsądną Mamą... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz