Tytuł posta niestety dotyczy zarówno mnie jak i Franklina. Oboje chyba jesteśmy zmęczeni swoim towarzystwem...
Od dwóch tygodni testujemy nową strategię czyli Mamusi stał się bardzo obojętny temat jedzenia Franklina. I super. Franklin dalej próbuje, Mama dalej ćwiczy swoją wytrzymałość i cierpliwość. W zeszłym tygodniu były takie dwa dni "głodówki", ale wytrzymaliśmy... Franklin nie jadł nic od obiadu, do kolacji następnego dnia... Nie ugięłam się, do picia tylko woda, której też odmawiał. Trudno. Idziemy po zakupy - Franklin płacze i ledwo powłóczy nogami... Trudno. Ja go nie głodzę, sam nie chce jeść...
Po co to piszę?
Tym razem nie po to, żeby się wyżyć, moje emocje już opadły, ale po to, żeby pokazać innym Mamom, jak wytrzymałe potrafi być dziecko, i żeby umrzeć z głodu potrzeba jednak trochę więcej niż niezjedzona
kolacja czy obiad. Ja już wiem, że Franklin w jakiś sposób mnie testuje, tylko nie wiem na czym to ma polegać, bo jeszcze nigdy się nie ugięłam... Trudno... Wytrzymam... W końcu zjadł kolację, a rano śniadanie i jakoś poszło...
Doszło w końcu do takiego obopólnego zmęczenia materiału, że i ja ciągle chodziłam nachmurzona i wkurzałam się o byle co i Franklin cały czas wył. Wstaje rano - płacze, ma się ubrać - płacze... Płacze gdy wychodzimy na spacer i wracamy do domu, gdy ma się iść myć i gdy ma wyjść z wanny, gdy chcę się z nim bawić i gdy sprzątamy... I jeszcze na dokładkę Popo ząbkuje...
Po raz kolejny krzyczę w środku: KONIEC!!!!!
Muszę coś zrobić, bo oszaleję.... !!!!!!
Okazja: wyjazd na weekend z przyjaciółkami do Warszawy (pozdrawiam Was, moje Mordki kochane ;)
Jadę... nie ma mnie... mam czas dla siebie i "my Frends" ;) W Warszawie czas zaplanowany: Centrum Nauki Kopernik, obiad u Magdy Gessler (opiszę to w innym poście wraz ze zdjęciami...), zakupy ciuchowe, wieczorem teatr muzyczny Roma, następnego dnia Muzeum Powstania Warszawskiego i do domu... ale szczęśliwa, zmęczona inaczej i zrelaksowana;)
Wracam, a tu z opowiadań słyszę o zupełnie innym dziecku, niż to, z którym na co dzień toczę boje... Niestety od poniedziałku wracamy do starych schematów, tylko jakoś lepiej to znoszę i mam więcej cierpliwości.
Wniosek: zmęczenie materiału. Ja czegoś potrzebowałam i Franklin.
Czas na kolejne zmiany.
Postanawiamy z Mężem, że Franklin idzie do przedszkola. Już mieliśmy dwa podejście, ale za każdym razem ograniczał nas domowy budżet... Trudno, coś wymyślimy... Damy radę, tylko, żeby to w końcu przerwać...
We wtorek mam jechać do przedszkola, porozmawiać z Siostrą Dyrektor. Franklinowi nic nie mówiliśmy, ale przedziwnym sposobem chyba się domyśla, bo od rana jest grzeczniejszy i nie ryczy. W przedszkolu udaje się załatwić na karcie zgłoszenia wpis "od zaraz" i pełna nadziei wracam do dzieci, które zostawiłam u Mamy.
Jak sobie tak popatrzę wstecz, to przez te dwa tygodnie Franklin je lepiej, ale ciągle zdarzają się kryzysowe dni.
Wciąż mam nadzieję, że będzie normalnie...
W Warszawie tak sobie pomyślałam, że to wszystko minie i przyjdą inne problemy...
Oby takie, na które znajdzie się jakiś sposób...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz