Jeśli masz tak jak ja dziecko, które nie chce jeść, to tutaj możesz się przekonać, że Twoje dziecko nie jest odosobnionym przypadkiem:) Jeżeli jesteś bezsilny i nie masz pomysłu jak przekonać swoje dziecko do jedzenia - skorzystaj. Jeśli masz lepszy pomysł - pomóż mi.

wtorek, 16 października 2012

Karmienie za wszelką cenę czyli strach przed głodem

Tak... strach przed głodem, a zwłaszcza głodem pociech jest znamienną cechą Mam.
A zwłaszcza młodych Mam.
I ja dałam się uwikłać w tą maminową "obsesję". Ale tylko za pierwszym razem.
Martwiłam się, że Franklin będzie głodny, dlatego na spacery wychodziłam jedynie zaraz po karmieniu. Wizja krzyczącego z głodu dziecka była dla mnie nie do przeżycia, więc za wszelką cenę musiałam temu zapobiegać, uprzykrzając życie sobie i innym.
Przy Popo obsesja przeszła, a wręcz zniknęła.
Popo ma rok i trzy miesiące. Wstaje rano i nic nie chce jeść. tylko wszystko pokazuje rączkami, dając znać, że coś chce, ale jak przychodzi co do czego, to pluje i nic nie je, tylko płacze i marudzi. Co robię w takich momentach? Nic... po kilku nieudanych degustacjach wyprowadzam go z kuchni i mówię tylko stanowczo: "Nie" w sensie, że nie ma takiego marudzenia i spokojnie kończę swoje śniadanie.
Oczywiście, że mnie wkurza jego marudzenie, ale co mogę zrobić? Karmić na siłę się nie da, z resztą nie przynosi to efektu. Popo dostaje ciepłą herbatę i wychodzimy na spacer. Dawniej w życiu bym nie poszła mając świadomość, że dziecko nic nie zjadło i jest głodne. Raz spróbowałam, dziecko spokojne (bo skoro wcześniej pluło różnymi produktami spożywczymi, to znaczy, że nie było głodne, tylko mamie się zdawało, że powinno być), spacer super, zakupy można po drodze zrobić i po powrocie dziecko jakoś cudownie odzyskuje apetyt. Nie umarło w drodze z głodu, ani nie wrzeszczało...
 Co robię gdy starszy nie chce jeść? Nie specjalnie jakoś ingeruję. Mamy zasady:
- po obiedzie, gdy Popo idzie spać, jest czas dla Franklina na różne gry i atrakcje, więc jeśli nie zje - nie ma zabaw, a więc on sam dochodzi do wniosku, że jest stratny,
- jeżeli Franklin nie chce jeść warzyw czy tego, co w danym dniu mu nie pasuje, to nie dostaje słodyczy, żadnych.
Trzymam się tego jak niepodległości i koniec. Nie przekonuję, nie dyskutuję. Czas obiadu mija, a Franklin siedzi przed pełnym talerzem i nic. To trudno. Zabieram talerz wśród histerycznych krzyków "Mamo ja już będę jadł!!!" i odstawiam. Mówię, że skoro do tej pory nie zjadł, to znaczy, że nie jest dość głodny. Nastawiam na stoperze kuchennym czas (różnie 15 min, pół godziny) i mówię, że jak trochę zgłodnieje i zegarek go zawoła, to może dostać obiadek z powrotem. Zazwyczaj działa, a jeśli nie to i tak w końcu zjada, bo uwielbia grać w gry planszowe i woli zjeść niż nie grać. Na każde dziecko można coś znaleźć, tylko trzeba trochę czasu poświęcić i cierpliwości.

Jeszcze tylko małe spostrzeżenie:
impreza, rodzice z dziećmi raczej małymi niż większymi. Mama rocznego papuśnego chłopca zwierza się, że musi ograniczyć mu jedzenie, bo on je wszystko i zawsze. Ale sama co chwilę bombarduje: "może bananka?" "chcesz bułeczkę?" "paróweczka jest dobra" "co byś chciał?" jednocześnie lata za nim z jedzeniem...
Ja nie rozumiem, nie kumam, nie ogarniam, nie polecam...
Roczne dziecko już na prawdę umie samo pokazać, że jest głodne.
Uwierzcie mi i własnym dzieciom :)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Po wakacjach

Pogoda jest taka, że dla mnie to już po wakacjach.
Dłuugo mnie tu nie było, a w tym czasie nieco się u nas zmieniło.
Przede wszystkim nawet nie wiem kiedy i jak, ale zrobiło się spokojniej. Konsekwentnie przestrzegaliśmy wcześniej ustalonych zasad i jakoś tak wyszło, że wszystkim weszły one w krew. Dzisiaj jest tak, że siadamy do śniadania i jest spokój. Wszyscy mają uśmiechnięte miny, nie ma krzyków i fochów. Co prawda Franklin je chleb z masłem, ale co tam, niech je...
Potem gdzieś idziemy, albo jedziemy i robię kanapki z serkiem śniadaniowym naturalnym, albo jogurtowym. Kiedy przychodzi pora na drugie śniadanie w plenerze, pokazuję, że wszystkie kanapki są takie same i jakoś o dziwo Franklin nie dyskutuje, tylko je, bo jest głodny.
Robimy zakupy, a Franklin sam wybiera: "Mamo, kupimy kalafiorek? Jest taki piękny! Ja Ci pomogę go zanieść do domu!" itp. Zakupy to przyjemność z takim małym pomocnikiem.
Obiad: znowu spokój i uśmiechnięte buzie, Franklin sam posypuje sobie cukrem placki ziemniaczane, pomaga w nakryciu do stołu, wybiera sobie kotlety, domaga się pietruszki czy koperku na ziemniaki, nie protestuje, gdy nakładam mu kalafior na talerz, zjada wszystko z talerza. Nie ma już problemu z dotykaniem warzyw, ostatnio układał na naszej domowej pizzy pokrojoną paprykę, grzybki, ogórek kiszony, posypuje utartym żółtym serem, nawet próbował jak smakuje! Posiłki rodzinne to prawdziwa przyjemność i fajny wspólny czas. Wreszcie!
Popołudniu podwieczorek: sam bierze banana, patrzy jak Popo dostaje jabłuszko, Franklin też chce, zrywa czerwoną i czarną porzeczkę z krzaczków, próbuje jej, daje bratu, zbiera maliny i truskawki. Nie zawsze chce je jeść, ale ich dotyka, czuje zapach.
Nie chce powiedzieć, że zjada wszystko, bo tak nie jest, ale jego repertuar znacznie się poszerzył. Wizyty u rodziny czy znajomych nie są już koszmarem.
Odzyskałam pogodne dziecko i spokój.
Bezcenne!

środa, 27 czerwca 2012

Lukrecja

Może kojarzycie te dziwne, czarne słodycze o smaku lukrecji?
Ja jestem wszystkożerna, ale tego nie przełknę...
Franklin dostał trochę słodyczy od Cioci, a wśród nich był właśnie lukrecjowy zawijas. Wiedziałam, że Franklinowi też nie będzie smakował, ale zrobiłam mały eksperyment. Mrugnęłam do mojej Mamy i zawołałam:
"Franklin! Chcesz obrzydliwego żelka?"
"Tak, poproszę!" mówi przybiegający mój słodziaczek :)
"Ale on jest na prawdę obrzydliwy, ja go nie cierpię."
"Po co mu go obrzydzasz?" zdziwiła się moja Mama.
"Zobaczysz...." odpowiedziałam z uśmiechem.
Franklinek, tak jak przewidywałam zachwycał się żelkiem i odgryzał po małym kawałeczku. Wiedziałam, że mu nie smakuje, ale przecież nie można się tak szybko poddawać...
Skapitulował w połowie, odłożył niechętnie słodycz i pobiegł się bawić.
"Widzisz Mamo, gdybym go zachęcała, to by dostał szału po pierwszym kęsie, ale że powiedziałam, że jest obrzydliwy, to trzeba było z przekory tę teorię obalić i zachwycać się cukierkiem, i próbować go jeść dalej."
 





wtorek, 26 czerwca 2012

Zupa kalafiorowa

Tytuł złudny.
Nie będę pisała jak zrobić, ale jak sprawić, żeby niejadek zjadł zupę nafaszerowaną warzywami.
Chociaż... w zasadzie to działo się samo, więc nie wiem jak nakłonić dziecko do zjedzenia czegoś takiego...

Kalafiorowa dzień I
Franklin nie mógł się doczekać obiadu. Nie zjadł śniadania i był głodny. Dostał zupę: Kalafiorowa z koperkiem i mięskiem z kurczaka. Zjadł samo mięso i wypił zupę, reszty nie ruszył. "Kolacja dopiero wieczorem" - ostrzegałam. Nie poskutkowało. Godzinę po obiedzie Franklin już chodzi i prosi o coś do jedzenia. Akurat dawałam Popo jabłuszko, więc i Franklin dostał. Zasada jest taka, że jeśli Franklin nie zjadł obiadu, to nie dostaje nic prócz owoców (których i tak je bardzo mało) aż do kolacji. I skutkuje to tym, że jako tako udaje mi się uzyskać zbilansowaną dietę mego problematycznego dziecka. Potem była pomarańcza, którą Franklin pieczołowicie wyciskał w palcach przed zjedzeniem. To był dla mnie mały szok, bo przecież Franklin jeszcze 2 miesiące temu nie brał owoców i warzyw nawet w całości do ręki. Pozwoliłam mu na tę zabawę, potem przelałam wyciśnięty sok do szklanki i Franklin go wypił bez oporów.

Kalafiorowa dzień II
Tego dnia długo byliśmy poza domem. Franklin odmówił zjedzenia zupy buraczkowej Babci, więc znowu był głodny. Po powrocie do domu na życzenie dostał wczorajsza kalafiorową i ... zjadł całą, łącznie z warzywami, bez awantur i przekomarzania się. Nie mam pojęcia dlaczego jednego dnia czegoś nie je, a drugiego dnia potrafi to samo danie zjeść bez problemów?
Mało tego.
Wieczorem sprzątał klocki. Przyniosłam sobie resztę tej zupy. Franklin zapytał, czy jeszcze została. Odpowiedziałam, że nie, ale jak chce, to możemy zjeść ją razem, jak skończy sprzątanie. Płakał wrzucając klocki do pudełka, żebym tylko nie zjadła mu całej zupy, że on nie zdąży posprzątać itd. Zostawiłam mu trochę i spałaszował całą resztę (?).
Ja tego nie kumam.
Moje zachowanie względem Franklina nie zmieniło się w ciągu tych dwóch dni. Nie zwracam uwagi na jego fochy, nie proszę, nie przekonuję, a jednak moje dziecko każdego dnia mnie zaskakuje. Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia. Może chociaż ono wie...

środa, 20 czerwca 2012

Przekora Franklina

Tak, zdecydowanie "Przekora" to drugie imię Franklina.
Ponieważ Mama mówi, że truskawki, są dobre, to truskawki są niedobre. I odwrotnie.
Ostatnie zdarzenie z kostką rosołową. Gotowałam obiad i używałam owej kostki, Franklin chciał ją wrzucić do garnka, ale wcześniej wpadł na pomysł, że ją posmakuje. Nie zdążyłam skontrolować swojej twarzy, na której malowało się obrzydzenie. Franklin widząc mnie, polizał kostkę rosołową i zaczął się zachwycać jej przepysznym smakiem... (?)
Franklin jest przekorny i w pewnych sytuacjach bardziej motywuje go antydoping niż wyrozumiała zachęta. Ja tego nie rozumiem, bo wydaje mi się , że dzieciom bardziej potrzebne jest budowanie wiary w swoje umiejętności i możliwości niż zniechęcanie, ale widocznie Franklin ma odwrotnie.
Byliśmy na placu zabaw. Franklin koniecznie chciał wejść na pionową ścinę wspinaczkową, na którą jest jeszcze za mały. Ja wyznaję zasadę, że dziecku towarzyszy się w zabawie, a nie bawi się za niego. Przekładając to na ścianę wspinaczkową: ja mogę go asekurować, pokazać gdzie się chwycić, czy postawić nogę, ale wciąganie go na tą ścianę trochę mija się z celem. Wolę jak sam coś osiąga niż jak czuje się zależny. Uparł się, więc mu pomogłam raz, drugi... zachęcam go żeby sam próbował, ale Franklin zaczął płakać, skakać. Nie dawał za wygraną. Z jednej strony mnie cieszy jego upór, ale z drugiej czasem to bardzo wkurzające. Dał spokój ścianie, przerzucił się na opony zawieszone jedna pod drugą. Myślałam, że na opony też jest za mały i mu to powiedziałam. Uparł się i koniec. Poszedł i mnie woła, udawałam, że go nie słyszę. W końcu musiałam podejść, pokazać jak ma przekładać nogi i ręce, i bez mojej ręcznej pomocy wlazł do góry.
Próbowałam tego sposobu z jedzeniem, ale niestety w tym wypadku nie działa...
Franklin jest jeszcze mały, ale na pewno nie głupi ;)

P.S. Polacy odpadli z Euro, ale ja osobiście dziękuję za przeżycia i piękne chwile narodowej jedności :)

wtorek, 12 czerwca 2012

Piłkoszał!!!

Euro, Euro, Euro...
Wszędzie Euro.
Więc i nas ogarnął piłkoszał. Chociaż nie jeździmy z flagą na samochodzie, nie malujemy twarzy, nawet nie kupiłam koszulki/szalika/czapki/peruki/kubka i co tam jeszcze wyprodukowano na tę okazję, to gorąco kibicujemy Naszym:) O ile wkurzałam się na pierwszym meczu, to dzisiaj było spoko. Bardzo się cieszę z tego remisu.
Powiedziałam Franklinowi, że dzisiaj kibicujemy piłkarzom w białych strojach, bo to są Polacy. Zapytał kto gra w czerwonych. Powiedziałam, że Rosjanie, na co Franklin stwierdził, że będzie kibicował tym w czerwonych... ;) Jego przekora nie zna granic ;) Ale nie wyprowadzałam go z błędu :) i tak bardziej interesował się reklamami na banerach niż piłkarzami (szczególnie jak pojawiała się reklama McDonald's ;)
Ale "Polska, biało-czerwoni" śpiewa bezbłędnie :)

środa, 6 czerwca 2012

Manipulacji c.d...

Stawiam obiad, na który Franklin czeka już od godziny.
Franklin uśmiecha się szeroko, patrzy na mnie, uśmiech spływa mu z twarzy i mówi:
"Ja nie chcę obiadku..."
"A to przepraszam, myślałam, że jesteś głodny. To zostaw, nie jedz."
Franklin zabiera się za obiad i mówi:
"Ja poproszę więcej."
"Czego więcej?"
"Obiadku..."

??????????????????????????????????????????????????????????????????????????