Jeśli masz tak jak ja dziecko, które nie chce jeść, to tutaj możesz się przekonać, że Twoje dziecko nie jest odosobnionym przypadkiem:) Jeżeli jesteś bezsilny i nie masz pomysłu jak przekonać swoje dziecko do jedzenia - skorzystaj. Jeśli masz lepszy pomysł - pomóż mi.

środa, 11 kwietnia 2012

Niejadek stał się "jadkiem"

Franklin je.
To za razem moje zwycięstwo i porażka...
Zwycięstwo:
Franklin je śniadanie (najczęściej kanapki z twarożkiem), obiad - jak mu smakuje, kolację...
Nie dyskutuję z nim o jedzeniu, nie powtarzam w kółko zasad, bo już wiem, że on je zna. Wolę, żeby on sam mi powiedział dlaczego nie może słodyczy czy innych przywilejów... Czasem przychodzi i pyta, czy może "coś" ja mówię tylko krótkie "nie". Nie tłumaczę, nie przekonuję. On pyta: "dlaczego?"
"wiesz dlaczego"
"bo nie zjadłem obiadu?"
"Tak".
I koniec.

Porażka:
bo mimo wszystko ja, która uważałam się za świadomą Mamuśkę, dałam się zmanipulować... To niejedzenie Franklina było spowodowane jakimś moim zachowaniem. Tylko nie bardzo mogłam zrozumieć, co mogło mieć na niego taki wpływ? Zrobiłam krótką retrospekcję i doszłam do wniosku, że za dużo uwagi poświęcałam temu tematowi. Franklin miał półtora roku, jak leczyliśmy go z anemii. Pamiętam moją radość, jak w końcu zaczął coś tam zjadać, ale też pamiętam, że w obecności małego, niby nic nie kumającego dziecka, mówiłam o tych problemach z jedzeniem. Żaliłam się Mamie, Siostrze, a on to wszystko słyszał. Ja uważałam, że przecież Franklin tego nie zrozumie, bo jest za mały, a jednak coś tam się w tej małej główce poprzestawiało i zaczął się problem.

Moje życie z kochanym Franklinem jest na najlepszej drodze do spokojnego "współbytowania spożywczego". Nie mam już nerwa na samą myśl, że mamy jechać do Dziadków na obiad i na pewno Franklin odstawi histerię. W Święta było super. Nie znaczy to, że moje dziecko siedziało grzecznie przy stole i smakowało wszystkich pyszności. O, nie! Śniadania Wielkanocnego odmówił i siedział w korytarzu, nie chciał usiąść nawet z innymi dziećmi, które bardzo lubi. Trudno. Siedział sobie cichutko bez ryków i krzyków. Super. Nie chce, to nie. Jaki spokój... Jaka błogość... Mogliśmy sobie spokojnie zjeść śniadanko i cieszyć się swoim towarzystwem. Gdybym go w tym momencie przekonywała do wspólnego siedzenia sama sobie zepsułabym ten poranek, a po co? W imię idei, że wszyscy muszą siedzieć razem? Sam zachce, jak będzie starszy i mądrzejszy.
Potem był obiad u drugich Dziadków. Franklin znowu siedzi spokojnie, zjada obiadek sam, bez proszenia mnie o pomoc (czyli mamo nakarm mnie), bez płaczu i targowania się. Zgłodniał, wiedział co go czeka, jak nie zje, nikt nad nim nie stoi, nikt nie zwraca na niego zbytniej uwagi, nikt nie przekonuje i proszę: kolejny posiłek skonsumowany w spokoju i pełnej harmonii z otoczeniem. Super!

Kilka przełomowych chwil:

Podczas przedświątecznego pichcenia, Franklin cały czas mi towarzyszył. Było fajnie, bo spokojnie i nawet mi pomagał. Ciągle pytał: "a jak to smakuje?" "czy mogę spróbować?" "Mamo? Myślisz, że Tacie to będzie smakowało?" "Myślisz, że mi to będzie smakowało?". A ja tylko: "Myślę, że tak" "Spróbuj" "Nie wiem" itp. W efekcie tych kulinarnych eksperymentów, Franklin wyjadł mi wszystkie orzechy (których wcześniej nie chciał nawet dotykać...), migdały w płatkach też nie ocalały, a hitem dnia było... surowe ciasto na mazurka kajmakowego... Kto to ogarnie?

Uwielbiam owoce i nie wyobrażam sobie dnia bez nich. Popo już ma ząbki, więc nie ucieram mu jabłuszka (i tak nie chce go jeść w takiej postaci), tylko daję całe kawałki, które sobie gryzie. Ja też przy okazji je chrupałam. Franklin zaciekawiony i pozostawiony w spokoju, przeanalizował sytuację i chyba stwierdził, że jest stratny, że nie je tego naszego przysmaku. W końcu pewnego dnia zapytał, czy dla niego też zostanie jabłuszko?
"Przecież Ty nie lubisz chrupiącego jabłuszka..."
"Ale jakbym chciał?"
"A, jakbyś chciał, to byś dostał..."
"A myślisz, że to będzie mi smakowało?"
"Nie wiem, ja uwielbiam jabłuszko.."
Poprosił i dostał. Jadł, jadł, jadł... Pierwszy raz od czasów niemowlęcych, Franklin jako trzylatek zjadł jabłko. Sam je wziął do ręki i sam jadł. W środku bardzo mnie to cieszyło, ale na zewnątrz nic. W końcu nie emocjonujemy się jedzeniem... Pomarańczy teraz też nie kroję na kawałeczki. Franklin bez oporów bierze do ręki całe cząstki i zjada. Super!

Tutaj co prawda je banana, ale to też przełom.


Zdziwienie moje sięgnęło szczytu w sobotę. Ponieważ Franklin nie jadł nic od obiadu dnia poprzedniego, był już bardzo głodny. Nie chciał zjeść zupy, więc zupa była też na śniadanie. Stwierdziłam, że skoro Franklin i tak nie je, to w końcu zrobię coś na obiad, na co ja mam dziką ochotę: makaron ze szpinakiem. Zrobiłam jak dla siebie, bez oglądanie się na dziecięce gusta. Podsmażyłam cebulkę z czosnkiem itd. Franklin chodził nerwowo koło garnków i pytał, co na obiad? Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. W końcu słowo "szpinak" i tak mu nic nie mówi... Zobaczył potrawę jeszcze w garnku, powiedział, że chce i dostał. Nie zjadł wszystkiego, ale spróbował... Rozumiecie to? Spróbował makaronu oblepionego zielonym czymś... ?! Dla mnie bomba!

Musiałam zrobić to zdjęcie, bo sama nie mogłam w to uwierzyć...

Jednak, żeby nie było tak kolorowo, to bilans musi zostać wyrównany... Teraz Franklin nie chce się kłaść spać wieczorem i w efekcie po kąpieli i całym rytuale kolacyjno-bajkowym uprawia wieczne wędrówki po mieszkaniu... Już wolę te wieczory z moim małym uparciuchem niż wojnę o jedzenie, więc nie przejmuję się tym za bardzo.

I co ja teraz zrobię z tym blogiem?
Tytuł chyba nieaktualny...
Ale zostanę z Wami, bo Was polubiłam ;)

1 komentarz:

  1. Super! Te dzieci to normalnie ciekawsze niż odkrywanie Ameryki czy kosmosu!

    OdpowiedzUsuń