To nic niezwykłego.
Wiem, że Mamy tak mają. I z tego powodu mają olbrzymie wyrzuty sumienia. Macierzyństwo traci blask, pozostaje frustracja i ciągłe wkurzanie się na siebie, na dziecko, na męża, na rzeczywistość.
Niepracująca zawodowo Mama i dziecko funkcjonują razem przez cały dzień. Symbioza ścisła. Dziecko, jak to dziecko, próbuje, Mama próbuje zachować cierpliwość, ale w końcu się wkurza, dziecko zachowuje się coraz gorzej, więc Mama wkurza się coraz bardziej, dziecku to nie pomaga... i tak w kółko.
Czego w takiej sytuacji potrzeba?
Niedawno żaliłam się pewnej osobie, że tak właśnie mam, że się permanentnie wkurzam na Franklina. Ta osoba powiedziała coś, co mnie zaskoczyło, ale też bardzo pomogło. Zamiast "nawracać", pouczać, strofować, Dobra Rada (w jak najlepszym tego słowa znaczeniu) powiedział:
"Znasz Jessicę?" - tak roboczo nazwijmy tą Mamę, a dla mnie ta Mama to uosobienie dobrej i najlepszej Mamy. "Ona mi ostatnio powiedziała, że nikt jej tak z równowagi nie wyprowadza, jak jej własne dzieci."
Zamknęłam się na chwilę i pomyślałam...
Ulżyło mi...
Nie chodzi o to, żeby deprecjonować inne Mamy. "Uff, Jessica jest tak samo beznadziejna, jak ja."
Nic z tych rzeczy! Jessica jest ludzka, bardziej rzeczywista, jest NORMALNA, ja jestem normalna...
Czasem nam się wydaje, że wszyscy inni lepiej sobie radzą, a my to takie do niczego jesteśmy. Inne Mamy mają dzieci zdolniejsze, wyższe, lepiej ubrane, grzeczniejsze, wszystkożerne, zdolne, mądre itd. itp.
Co ciekawe, te "inne Mamy" dokładnie tak samo myślą o nas. Tak to już jest...
Mi osobiście pomogła rozłąka z Franklinem. Pojechał na wakacje do swojej Cioci (niech Bóg ją błogosławi za to dobrodziejstwo!). Przez ten czas nabieram dystansu i podejmuje mocne postanowienia poprawy.
Dystans - nam się czasem wydaje, że tak, jak jest teraz, tak już będzie zawsze. Stety/niestety, ale nie. Dziecko urośnie zmądrzeje i jakie będzie miało wspomnienia? Jak zostanie ukształtowane? Ja często wpadam w pułapkę własnych myśli, bo wydaje mi się, że Franklin robi coś złośliwie, a w istocie tak nie jest. Jak sobie na chłodno pomyślę, to przecież niedorzeczne jest takie traktowanie trzylatka. Jeśli nawet on coś robi "specjalnie" i z premedytacją, to wynika to z czegoś zupełnie innego. On jeszcze nie umie wyrażać swoich emocji, radzić sobie z nimi, werbalizować uczuć i je rozładowywać. Czasem zamiast wkurzać się (chociaż dla mnie to trudne) chyba należałoby się zastanowić jak mu pomóc. Tym bardziej, że ja jako dziecko, zachowywałam się bardzo podobnie i pamiętam swoje ówczesne myśli i uczucia.
Mocne postanowienie poprawy - (uff..) mega trudne... Czy ja w ogóle potrafię opanować swój choleryczny charakter? Chyba sobie coś napiszę na lodówce, żeby o tym nie zapominać... Może lepszy tatuaż?
Jutro Franklin wraca... Koniec teorii. Czas na zajęcia praktyczne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz