Dlaczego tak jest?
Nie wiem...
Franklin cały czas próbuje mnie, sprawdza moje reakcje, chociaż już od ponad trzech tygodni stosuję taktykę "podchodzę do jedzenia bez emocji".
Ostatnio zrobiłam te cebulaki i tego dnia jedliśmy w kuchni. Franklin stwierdził, że idzie do pokoju. OK. Jeszcze jest mały i niech tam sobie je, gdzie chce. Później się tym zajmę...
Poszedł...
Krzyczy z pokoju, że to mu nie smakuje...
Przychodzi do mnie i oczywiście upierdliwie marudzi...
Ja nic...
Wrócił do pokoju i krzyczy, że już mu smakuje... (!?) ...
Widział, że jem banana, poprosił, dostał...
Siedział z tym bananem i patrzył na niego...
Ja nic...
Stwierdził, że zje go gdzie indziej...
Ja nic...
Wrócił i mi go oddał, i powiedział, że zje go później. Za chwilę prosi o pomarańcza. Nie dostatnie dopóki nie zje swojego nadgryzionego banana. Ma to gdzieś... Ja też...
Po dwóch godzinach przeprosił się z bananem, tylko, że banan, jak to banan, zrobił się ciemny na nadgryzionym końcu i wygląda nieapetycznie. Pyta, co się z nim stało i co to jest tu na końcu?
"Zrobił się ciemny, bo nie zjadłeś go od razu".
"Aha" i zjadł.
W końcu doszliśmy do momentu, gdy głód staje się silniejszy niż chęć rywalizowania z mamą. Szczególnie jeśli na Mamie nie robi wrażenia zachowanie Franklina.
Przykładów można mnożyć. Franklin czasem się łamie, a czasem nie. Ale uparty jest... jak nie wiem co!
No, ale nie mogę się dziwić. W końcu jest dzieckiem swoich rodziców...
Ostatnio Franklin był u Dziadków przez cały weekend, a teraz jest u Cioci na wakacjach. Zauważyłam, że obojgu nam służy rozłąka... Ja nabieram dystansu, a Franklin ma okazję zatęsknić za oczywistą i wiecznie trwającą na posterunku Mamą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz