Potrzeba matką wynalazków. Ta wojna wymaga sprytu. Gdyby wymyślanie
sposobów na niejedzenie było moją pracą, to byłabym bardzo bogata:) Oto
niektóre przetestowane przeze mnie sposoby:)
Sposób nr 1 Pozytywne wibracje:)
Nic odkrywczego.
No
cóż, pewnie większość wychowawców, pedagogów, niań, dietetyków i innych
mądrych głów mnie zgani, ale co tam. Żeby odnieść pierwszy sukces
trzeba dziecko bardzo silnie zmotywować. A co SILNIE motywuje dziecko?
:) Słodycze:) czyli owoc zakazany dla niejadka, który nie zjadł
obiadka:)
Położyłam przed Franklinem paczuszkę żelków (te kocha
najbardziej:) i talerzyk z obiadkiem. Nawet dwulatek łapie o co chodzi,
może tylko udawać, że nie, ale i tak łapie. Na początku dawałam żelki
jak zjadł obiad, obojętnie o której godzinie. Ważne, że w końcu zjadł.
Zasada: dziecko zjada wszystko, co jest na talerzu, dlatego nakładamy
niewiele (po jakimś czasie zorientowałam się jakie są możliwości
Franklina i nakładałam tyle, ile mógł zjeść). Powód: dziecko ma poczucie
sukcesu: "zjadłem", a nie "jadłem". Różnica kolosalna.
Franklin
urósł, czas na modyfikację. Nie jemy obiadu przez cały dzień. Jeżeli
obiadek jest zjedzony do godz. 14-15 zasłużył na nagrodę (najpierw były
słodycze, a potem wyjście na bardziej atrakcyjny plac zabaw, basen z
kulkami, zabawa w szałas, malowanie farbami itp. słowem coś, co dziecko
kocha). Jeżeli Franklin je obiad dopiero na kolację - nie ma nagrody.
Efekt:
jesteśmy u znajomych, Franklin oczywiście nie zjadł obiadu. Wujek pod
stołem daje mu paluszki, Franklin trzyma je w rączce i mówi: "ale ja nie
mogę Wujku, bo nie zjadłem obiadu" i oddaje rzeczone paluszki
Wujkowi... złapał? Złapał.
Jeśli masz tak jak ja dziecko, które nie chce jeść, to tutaj możesz się przekonać, że Twoje dziecko nie jest odosobnionym przypadkiem:) Jeżeli jesteś bezsilny i nie masz pomysłu jak przekonać swoje dziecko do jedzenia - skorzystaj. Jeśli masz lepszy pomysł - pomóż mi.
środa, 29 lutego 2012
poniedziałek, 27 lutego 2012
Pierwszy dzień nowego życia spożywczego Franklina
Pamiętam jak dziś.
Niedziela, dzień wiosenny. Pora obiadu. Na talerzu Franklina tylko mięso (bo wtedy jeszcze dawałam mu tylko to co tolerował), a Franklin oczywiście od rana nic nie jadł. Histeria, dramat, łzopotok i wrzaski. Ja go wcale nie zmuszam, nic nie mówię, niczego nie chcę. Talerz po prostu leży, a Franklin wyje jak syrena alarmowa. O nie! Tak być nie może! Nie zamierzam do końca naszego życia pod jednym dachem tolerować takiego zachowania. Jedzenie to dla nas przyjemność, czas wspólnych rozmów, oglądania swoich twarzy i wspólnego biesiadowania. Jak tu biesiadować przy wtórze nieziemskich ryków. Człowiek własnych myśli nie słyszy. KONIEC Z TYM!!!
Franklin, słuchaj, nie chcesz jeść, to nie jedz, ale nie dostaniesz nic innego, a wieczorem mleka nie będzie (mleko to jego życiodajny płyn, chyba jest od niego uzależniony). Jak powiedziała tak zrobiła.
Wychodzimy na spacer na plac zabaw. Włącza mi się Troskliwa Mamusia: "Przecież od rana nic nie jadł. Będzie głodny. Co robić?" Mama Rozsądna odpowiada: "Zapakuj mięso do pojemnika, weź widelczyk i w drogę!". Jeszcze tylko butelka z wodą (bo przecież jak nie zjadł to nie ma słodkich napojów) i GOŁ!
Na placu zabaw nie miał za bardzo ochoty, a raczej energii, żeby się bawić (Mamo jestem głodny! Proszę bardzo tu jest twój obiadek. Nie chcę. Trudno, nie ma nic innego), więc do wózka i idziemy dalej. Odwiedzamy po drodze Babcię. Kawka, herbatka, ciasteczka, Franklin nie może ich dostać, nic nie mówi, tylko smętnie patrzy. Babcia, jak to Babcia: "Może paluszka? Może ciasteczko? Może wafelka?" "Nie dziękujemy Babciu, ale Franklin nie zjadł obiadu i nie może dostać słodyczy." Wychodzimy. I tak do wieczora. Po kąpieli w butelce zamiast ukochanego mlesia - woda. Płacz. Przytulam, delikatnie tłumaczę, ale tylko raz. W końcu zmęczony i głodny zasypia. Przez noc o dziwo nie umarł z głodu, o co bardzo niepokoiła się Mamusia Troskliwa. Rano zmęczonym i nieszczęśliwym wzrokiem pyta czy może dostać coś do jedzenia. No to w ruch idzie pojemnik z wczorajszym mięsem. Franklin tylko zajęknął, zrezygnowany usiadł na kolanach Mamy Rozsądnej i spróbował pierwszego kęsa. (ŁAAAŁ!!! W środku wrzeszczę ze szczęścia, ale do Franklina tylko ciepłe: "brawo, dzielny chłopiec" i całusek). Pękłam, stwierdziłam, że jeśli zje 3 kawałki będzie mógł dostać chlebek. Na co mały wytrzeszcza na mnie oczy i zdziwiony mówi:" Nie mamo, ja chcę to. Przecież to jest pyszne!" Ręce mi opadły, ale mały zrozumiał, że tak jak powiem, tak będzie. Obiad to jest punkt dania, który jest niepodważalny, niezatapialny, nieodwołalny. Po prostu trzeba zjeść i koniec. Później już nigdy nie było tak, że szedł głodny spać. Czasami jadł obiad jako kolację, ale z taką "głodną nocą" męczyłam się tylko raz.
Zła, niedobra mama? Znęcanie się nad dzieckiem? Głodzenie bezbronnego stworzenia?
Nic podobnego!
W końcu kto tu jest mądrzejszy? Dwulatek czy dorosła Mama?
Kto tu dowodzi?
Mama oczywiście!
Oby jak najczęściej ta Rozsądna...
Niedziela, dzień wiosenny. Pora obiadu. Na talerzu Franklina tylko mięso (bo wtedy jeszcze dawałam mu tylko to co tolerował), a Franklin oczywiście od rana nic nie jadł. Histeria, dramat, łzopotok i wrzaski. Ja go wcale nie zmuszam, nic nie mówię, niczego nie chcę. Talerz po prostu leży, a Franklin wyje jak syrena alarmowa. O nie! Tak być nie może! Nie zamierzam do końca naszego życia pod jednym dachem tolerować takiego zachowania. Jedzenie to dla nas przyjemność, czas wspólnych rozmów, oglądania swoich twarzy i wspólnego biesiadowania. Jak tu biesiadować przy wtórze nieziemskich ryków. Człowiek własnych myśli nie słyszy. KONIEC Z TYM!!!
Franklin, słuchaj, nie chcesz jeść, to nie jedz, ale nie dostaniesz nic innego, a wieczorem mleka nie będzie (mleko to jego życiodajny płyn, chyba jest od niego uzależniony). Jak powiedziała tak zrobiła.
Wychodzimy na spacer na plac zabaw. Włącza mi się Troskliwa Mamusia: "Przecież od rana nic nie jadł. Będzie głodny. Co robić?" Mama Rozsądna odpowiada: "Zapakuj mięso do pojemnika, weź widelczyk i w drogę!". Jeszcze tylko butelka z wodą (bo przecież jak nie zjadł to nie ma słodkich napojów) i GOŁ!
Na placu zabaw nie miał za bardzo ochoty, a raczej energii, żeby się bawić (Mamo jestem głodny! Proszę bardzo tu jest twój obiadek. Nie chcę. Trudno, nie ma nic innego), więc do wózka i idziemy dalej. Odwiedzamy po drodze Babcię. Kawka, herbatka, ciasteczka, Franklin nie może ich dostać, nic nie mówi, tylko smętnie patrzy. Babcia, jak to Babcia: "Może paluszka? Może ciasteczko? Może wafelka?" "Nie dziękujemy Babciu, ale Franklin nie zjadł obiadu i nie może dostać słodyczy." Wychodzimy. I tak do wieczora. Po kąpieli w butelce zamiast ukochanego mlesia - woda. Płacz. Przytulam, delikatnie tłumaczę, ale tylko raz. W końcu zmęczony i głodny zasypia. Przez noc o dziwo nie umarł z głodu, o co bardzo niepokoiła się Mamusia Troskliwa. Rano zmęczonym i nieszczęśliwym wzrokiem pyta czy może dostać coś do jedzenia. No to w ruch idzie pojemnik z wczorajszym mięsem. Franklin tylko zajęknął, zrezygnowany usiadł na kolanach Mamy Rozsądnej i spróbował pierwszego kęsa. (ŁAAAŁ!!! W środku wrzeszczę ze szczęścia, ale do Franklina tylko ciepłe: "brawo, dzielny chłopiec" i całusek). Pękłam, stwierdziłam, że jeśli zje 3 kawałki będzie mógł dostać chlebek. Na co mały wytrzeszcza na mnie oczy i zdziwiony mówi:" Nie mamo, ja chcę to. Przecież to jest pyszne!" Ręce mi opadły, ale mały zrozumiał, że tak jak powiem, tak będzie. Obiad to jest punkt dania, który jest niepodważalny, niezatapialny, nieodwołalny. Po prostu trzeba zjeść i koniec. Później już nigdy nie było tak, że szedł głodny spać. Czasami jadł obiad jako kolację, ale z taką "głodną nocą" męczyłam się tylko raz.
Zła, niedobra mama? Znęcanie się nad dzieckiem? Głodzenie bezbronnego stworzenia?
Nic podobnego!
W końcu kto tu jest mądrzejszy? Dwulatek czy dorosła Mama?
Kto tu dowodzi?
Mama oczywiście!
Oby jak najczęściej ta Rozsądna...
niedziela, 26 lutego 2012
10 Przykazań Rodzica Niejadka
Poniższe "przykazania" opracowały się same podczas wielogodzinnych bojów o zjedzenie czegoś sensownego. Specjalnie opisuję to wszystko w kategoriach "wojny", ale jest to bardziej humorystyczne ujęcie tego, jak należy do tego podejść. To jest próba sil, wytrzymałości, cierpliwości, sprytu, a przede wszystkim rozsądku i miłości. Tak więc wcale nie przybieram wojennych barw, nie wyciągam czołgów ani armat, nie przyjmuję srogiej miny tylko... No właśnie. Patrz niżej:
1. Uspokój się, podejdź do tego racjonalnie, uzbrój się w cierpliwość, nastaw się na długą pracę
Dwa wdechy, usiadłam, zastanowiłam się, obmyśliłam plan, zrewidowałam swoje podejście i do dzieła. Praca żmudna, ale się opłaca. Kilkanaście razy powtarzany schemat zachowań, reguł i w końcu sukces. Mały, bo mały, ale już wiem, że i Franklin łapie o co chodzi, i że ja też dam radę.
Racjonalne podejście. Zastanawiam się co się stanie gdy:
- nic nie zrobię w tej kwestii, pozwolę jeść dziecku to, na co ma ochotę (suchy chleb i jogurty), czyli dziecko rządzi. Oglądałam brytyjskie programy o jedzeniowych krejzolach. Dorośli ludzie wcinający jedynie frytki, chipsy i batony czekoladowe mają problem z samym sobą, czują się wykluczeni społecznie (bo jedzenie jest częścią społecznego istnienia), źle się czują na spotkaniach, idąc na imprezę zastanawiają się, czy będzie coś dla nich do zjedzenia. Nie mówiąc już o problemach zdrowotnych. Crazy! Odpada. Tak nie będzie. Muszę zrobić wszytko, żeby Franklinowi pomóc.
- pomogę Franklinowi, na początku będzie ciężko, może popłynął łzy, ale przecież mamy na co dzień dla siebie tyle miłości i czułości, że nie będzie nieszczęśliwy. Ja go nie odrzucam, tylko pomagam.
2. Ustal przyczynę niejedzenia
Przychodzi mi do głowy kilka pomysłów:
- dziecko nie jest głodne: bo albo jest przekarmiane, albo pije za dużo słodkich soków, albo przed obiadem dostało szklankę mleka, 2 wafelki, 5 paluszków i 3 herbatniczki. A może ja za dużo wymagam? Dziecko je tyle ile potrzebuje, a nie tyle ile my byśmy oczekiwali. Zapisywałam wszystko, co F zjadał: skórkę chleba, 200 ml kakao, 2 jogurty przez cały dzień to stanowczo za mało. A więc mam problem.
- dziecko choruje: anemia, pleśniawki, ząbkowanie, przegrzanie, przeziębienie czy inne. Wszystko sprawdzone, anemia wyleczona, ten punkt Franklina nie dotyczy.
- chęć zwrócenia na siebie uwagi: dziecko doskonale wyłapuje takie sytuacje. Mama/ Tata mnie olewa, ale jak nie zjem, to się mną zajmą. Nieważne, że krzyczą i się złoszczą. Nareszcie mam ich dla siebie. patrzą na mnie mówią do mnie jest ok. Ten punkt Franklina też nie dotyczy.
- fobia: nie lubię się brudzić, coś mi się rozmazuje na rękach, jest mokre i niefajo. BINGO! Tak właśnie jest z Franklinem, nawet nie dotknie warzyw, owoców, których nie je. Nawet w jeśli są jeszcze całe...
3. Nie krzycz, nie denerwuj się, nie karm na siłę
To trudny punkt, bo każdy rodzic chce mieć uśmiechnięte i szczęśliwe dziecko, ale jak się wkroczy na wojenną ścieżkę to wiadomo, że popłyną łzy... Jedz. Nie. Jedz! Nie! Jedz!!! Nie!!! JEDZ!!! NIE!!!
Wrzaski, karmienie na siłę nic nie dają. Dziecko czuje się zagrożone, niekochane. Sytuacja jedzeniowa zaczyna mu się kojarzyć nieprzyjemnie, więc już na samo słowo "obiadek" dostaje dreszczy i nic z tego nie wychodzi. Co zrobić? Patrz niżej.
4. NIGDY nie pokazuj dziecku, że Ci zależy, żeby zjadło. To dziecku ma zależeć
Tak to właśnie jest. Mama biega za dzieckiem z łyżeczką zupy, mama prosi, mama przekonuje w końcu mama krzyczy - fajo zabawa! Ja chcę więcej. A z Franklinem jest tak: zna zasady, pora jedzenia jest, nie zjesz, nic nie dostaniesz. chyba, że za 2godzine mogę Ci ponownie zaproponować Twój niezjedzony obiadek i tak w kółko. Nie zjesz? Dobrze, Ale wiesz, że wtedy nie ma podwieczorku (słodyczy). W końcu zaczęłam odbierać inne przyjemności (wspólna zabawa, bajka, jazda w wózku Popo podczas spaceru), tak żeby to Franklinowi zależało na zjedzeniu obiadu, a nie mi. I wszystko ze stoickim spokojem. Wrzeszczysz Franklin? Skaczesz? Rzucasz się? Spoko. Tylko idź do siebie, żebym tego nie widziała. I delikatnie eskortuję dziecko do pokoju, kucam przy nim i spokojnie odpalam: "Jak się uspokoisz i już będziesz miał ochotę coś zjeść to przyjdź do mnie". I tak do skutku. Stosowałam to tylko wtedy, gdy wiedziała, że Franklin jest już naprawdę głodny. Niestety nie zawsze udawało mi się zachować spokój. Skutki opłakane, dlatego nie warto.
5. Ustal z dzieckiem zasady dotyczące jedzenia posiłków i konsekwentnie ich przestrzegaj
Jestem głęboko przekonana, że nawet małe dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje. Pracę jedzeniową można zacząć spokojnie już z dwulatkiem, a nawet wcześniej. Trochę inna sytuacja, ale pokazuje ile dziecko w wieku 1 rok i 9 miesięcy rozumie:
Mama: Jak będziesz rzucał smoczek na podłogę, to go wyrzucę do śmieci.
Franklin bierze smoczek, podchodzi do śmietnika i go wyrzuca.
M: Franklinku, wyrzuciłeś smoczek, nie będziesz już go chciał?
F: Nie.
M: ma tutaj zostać?
F: Tak.
Wieczorem Franklin idzie spać prosi o smoczek, mówię mu, że przecież sam go wyrzucił i nie ma smoka. Aha, położył głowę na poduszce i zasnął:) O smoczku może raz wspomniał i potem zapomniał. Warto dziecku tłumaczyć i mówić do niego.
Tak więc wprowadzamy zasady:
- jemy przy stole
- nie bawimy się w czasie jedzenia
- jeżeli dziecko nie zje obiadu, to je go do skutku (i nic innego), czyli do obiadu następnego dnia itd.
- jeżeli dziecko nie zje obiadu nie ma picia herbatek, soczków itp. tylko woda (samą wodą jeszcze nikt się nie otruł:)
Zastanowiłam się trochę nad ustalonymi zasadami, zweryfikowałam, czy jestem w stanie ich przestrzegać i do boju! Później opiszę jak wyglądał pierwszy dzień nowego życia spożywczego Franklina. Konsekwencja jest podstawą sukcesu. Zastanów się co mówisz, czy jesteś w stanie spełnić to co obiecujesz, powiedz to dziecku i trzymaj się tego. Po jakimś czasie dziecko zrozumie, że Mama jest niewzruszona i nie warto z nią walczyć. Ale uwaga! Kto się pierwszy złamie przegrywa - ta zasada działa w dwie strony. Warto się trochę pomęczyć.
6. Poświęcaj dziecku czas i uwagę niezwiązaną z jedzeniem
I to jest smutna prawda. Jeżeli dziecko widzi, że tylko tak zwraca na siebie uwagę, to niejedzenie utrwali się. Prosta zasada w małej, dziecięcej główce kształtuje się tak: mama/tata się ze mną nie bawi, mam iść do pokoju i się bawić, nie chcę być sam, o złoszczą się, patrzą na mnie, mówią do mnie! Jest! Mam ich! To nic, że się gniewają, nareszcie ich mam! I proszę. Błędne koło. Dlatego ważna jest wspólna zabawa, atrakcyjne spędzanie czasu z dzieckiem bez mówienia o jedzeniu. Jedzenie nie może zdominować całego dnia, jest tylko jego częścią, a ja muszę zrobić wszytko, żeby było przyjemnością dla nas wszystkich.
7. Doceniaj małe sukcesy (nawet te niezwiązane z jedzeniem)
Bardzo ważne! Bez zbytniej egzaltacji, ale szczerze i prawdziwie. "O! jaki z Ciebie zuch!" " No, no, no, ale bohater" "na prawdę zjadłeś/spróbowałeś?" " super!" i widzę jak Franklin najpierw niepwenie, co się stało mamie? O, chyba zrobiłem coś fajnego. I w końcu radość i chęć usłyszenia tego, jak bardzo jestem z niego dumna.
8. Pozwól dziecku się brudzić
Oczywiście w granicach rozsądku. Po doświadczeniach z dzieckiem, które nawet nie chce oblizać paluszków ubrudzonych jogurtem albo ketchupem (płacz bądź wrzask), które musi wytrzeć stół/ubranko/rączkę, gdy coś ubrudzi, to myślę sobie, że z chęcią zobaczyłabym mały bałagan na stole i pod nim po normalnie zjedzonym posiłku, przez szczęśliwe dziecko, które właśnie świetnie się bawiło spożywając swoją zupkę. Zabawy z farbami/plasteliną/masą solną/farbą do kąpieli o dziwo też pomagają w przełamywaniu fobii jedzeniowej.
9. NIGDY nie oszukuj dziecka
Zasada zaufania jest fundamentalna. Raz utracone zaufanie ciężko odbudować.
Co to jest?
Nic, to tylko ziemniaczki (a pod ziemniakami schowana marchewka)
Dziecko wyczuje i zacznie płakać. Jak później ma uwierzyć w moje zapewnienia, że to co mu daję do spróbowania będzie mu smakowało? Zapomnij! Nie uwierzy!
Sytuacja z dzisiaj:
Franklin: A co to jest?
Mama: Cebulka.
F: Ja nie uwielbiam cebulki!
M: Uwielbiasz, bo już ją jadłeś wczoraj na pizzy.
F: A, no tak.
I koniec rozmowy. Zjadł. Sukces. Ale wcześniej 2 lata pracy, prawdomówności itp.
10. Zaangażuj dziecko w przygotowanie posiłków
To jest super sprawa! To nic, że rozleje, rozsypie. Posprząta się. A jaka frajda!!
1. Uspokój się, podejdź do tego racjonalnie, uzbrój się w cierpliwość, nastaw się na długą pracę
Dwa wdechy, usiadłam, zastanowiłam się, obmyśliłam plan, zrewidowałam swoje podejście i do dzieła. Praca żmudna, ale się opłaca. Kilkanaście razy powtarzany schemat zachowań, reguł i w końcu sukces. Mały, bo mały, ale już wiem, że i Franklin łapie o co chodzi, i że ja też dam radę.
Racjonalne podejście. Zastanawiam się co się stanie gdy:
- nic nie zrobię w tej kwestii, pozwolę jeść dziecku to, na co ma ochotę (suchy chleb i jogurty), czyli dziecko rządzi. Oglądałam brytyjskie programy o jedzeniowych krejzolach. Dorośli ludzie wcinający jedynie frytki, chipsy i batony czekoladowe mają problem z samym sobą, czują się wykluczeni społecznie (bo jedzenie jest częścią społecznego istnienia), źle się czują na spotkaniach, idąc na imprezę zastanawiają się, czy będzie coś dla nich do zjedzenia. Nie mówiąc już o problemach zdrowotnych. Crazy! Odpada. Tak nie będzie. Muszę zrobić wszytko, żeby Franklinowi pomóc.
- pomogę Franklinowi, na początku będzie ciężko, może popłynął łzy, ale przecież mamy na co dzień dla siebie tyle miłości i czułości, że nie będzie nieszczęśliwy. Ja go nie odrzucam, tylko pomagam.
2. Ustal przyczynę niejedzenia
Przychodzi mi do głowy kilka pomysłów:
- dziecko nie jest głodne: bo albo jest przekarmiane, albo pije za dużo słodkich soków, albo przed obiadem dostało szklankę mleka, 2 wafelki, 5 paluszków i 3 herbatniczki. A może ja za dużo wymagam? Dziecko je tyle ile potrzebuje, a nie tyle ile my byśmy oczekiwali. Zapisywałam wszystko, co F zjadał: skórkę chleba, 200 ml kakao, 2 jogurty przez cały dzień to stanowczo za mało. A więc mam problem.
- dziecko choruje: anemia, pleśniawki, ząbkowanie, przegrzanie, przeziębienie czy inne. Wszystko sprawdzone, anemia wyleczona, ten punkt Franklina nie dotyczy.
- chęć zwrócenia na siebie uwagi: dziecko doskonale wyłapuje takie sytuacje. Mama/ Tata mnie olewa, ale jak nie zjem, to się mną zajmą. Nieważne, że krzyczą i się złoszczą. Nareszcie mam ich dla siebie. patrzą na mnie mówią do mnie jest ok. Ten punkt Franklina też nie dotyczy.
- fobia: nie lubię się brudzić, coś mi się rozmazuje na rękach, jest mokre i niefajo. BINGO! Tak właśnie jest z Franklinem, nawet nie dotknie warzyw, owoców, których nie je. Nawet w jeśli są jeszcze całe...
3. Nie krzycz, nie denerwuj się, nie karm na siłę
To trudny punkt, bo każdy rodzic chce mieć uśmiechnięte i szczęśliwe dziecko, ale jak się wkroczy na wojenną ścieżkę to wiadomo, że popłyną łzy... Jedz. Nie. Jedz! Nie! Jedz!!! Nie!!! JEDZ!!! NIE!!!
Wrzaski, karmienie na siłę nic nie dają. Dziecko czuje się zagrożone, niekochane. Sytuacja jedzeniowa zaczyna mu się kojarzyć nieprzyjemnie, więc już na samo słowo "obiadek" dostaje dreszczy i nic z tego nie wychodzi. Co zrobić? Patrz niżej.
4. NIGDY nie pokazuj dziecku, że Ci zależy, żeby zjadło. To dziecku ma zależeć
Tak to właśnie jest. Mama biega za dzieckiem z łyżeczką zupy, mama prosi, mama przekonuje w końcu mama krzyczy - fajo zabawa! Ja chcę więcej. A z Franklinem jest tak: zna zasady, pora jedzenia jest, nie zjesz, nic nie dostaniesz. chyba, że za 2godzine mogę Ci ponownie zaproponować Twój niezjedzony obiadek i tak w kółko. Nie zjesz? Dobrze, Ale wiesz, że wtedy nie ma podwieczorku (słodyczy). W końcu zaczęłam odbierać inne przyjemności (wspólna zabawa, bajka, jazda w wózku Popo podczas spaceru), tak żeby to Franklinowi zależało na zjedzeniu obiadu, a nie mi. I wszystko ze stoickim spokojem. Wrzeszczysz Franklin? Skaczesz? Rzucasz się? Spoko. Tylko idź do siebie, żebym tego nie widziała. I delikatnie eskortuję dziecko do pokoju, kucam przy nim i spokojnie odpalam: "Jak się uspokoisz i już będziesz miał ochotę coś zjeść to przyjdź do mnie". I tak do skutku. Stosowałam to tylko wtedy, gdy wiedziała, że Franklin jest już naprawdę głodny. Niestety nie zawsze udawało mi się zachować spokój. Skutki opłakane, dlatego nie warto.
5. Ustal z dzieckiem zasady dotyczące jedzenia posiłków i konsekwentnie ich przestrzegaj
Jestem głęboko przekonana, że nawet małe dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje. Pracę jedzeniową można zacząć spokojnie już z dwulatkiem, a nawet wcześniej. Trochę inna sytuacja, ale pokazuje ile dziecko w wieku 1 rok i 9 miesięcy rozumie:
Mama: Jak będziesz rzucał smoczek na podłogę, to go wyrzucę do śmieci.
Franklin bierze smoczek, podchodzi do śmietnika i go wyrzuca.
M: Franklinku, wyrzuciłeś smoczek, nie będziesz już go chciał?
F: Nie.
M: ma tutaj zostać?
F: Tak.
Wieczorem Franklin idzie spać prosi o smoczek, mówię mu, że przecież sam go wyrzucił i nie ma smoka. Aha, położył głowę na poduszce i zasnął:) O smoczku może raz wspomniał i potem zapomniał. Warto dziecku tłumaczyć i mówić do niego.
Tak więc wprowadzamy zasady:
- jemy przy stole
- nie bawimy się w czasie jedzenia
- jeżeli dziecko nie zje obiadu, to je go do skutku (i nic innego), czyli do obiadu następnego dnia itd.
- jeżeli dziecko nie zje obiadu nie ma picia herbatek, soczków itp. tylko woda (samą wodą jeszcze nikt się nie otruł:)
Zastanowiłam się trochę nad ustalonymi zasadami, zweryfikowałam, czy jestem w stanie ich przestrzegać i do boju! Później opiszę jak wyglądał pierwszy dzień nowego życia spożywczego Franklina. Konsekwencja jest podstawą sukcesu. Zastanów się co mówisz, czy jesteś w stanie spełnić to co obiecujesz, powiedz to dziecku i trzymaj się tego. Po jakimś czasie dziecko zrozumie, że Mama jest niewzruszona i nie warto z nią walczyć. Ale uwaga! Kto się pierwszy złamie przegrywa - ta zasada działa w dwie strony. Warto się trochę pomęczyć.
6. Poświęcaj dziecku czas i uwagę niezwiązaną z jedzeniem
I to jest smutna prawda. Jeżeli dziecko widzi, że tylko tak zwraca na siebie uwagę, to niejedzenie utrwali się. Prosta zasada w małej, dziecięcej główce kształtuje się tak: mama/tata się ze mną nie bawi, mam iść do pokoju i się bawić, nie chcę być sam, o złoszczą się, patrzą na mnie, mówią do mnie! Jest! Mam ich! To nic, że się gniewają, nareszcie ich mam! I proszę. Błędne koło. Dlatego ważna jest wspólna zabawa, atrakcyjne spędzanie czasu z dzieckiem bez mówienia o jedzeniu. Jedzenie nie może zdominować całego dnia, jest tylko jego częścią, a ja muszę zrobić wszytko, żeby było przyjemnością dla nas wszystkich.
7. Doceniaj małe sukcesy (nawet te niezwiązane z jedzeniem)
Bardzo ważne! Bez zbytniej egzaltacji, ale szczerze i prawdziwie. "O! jaki z Ciebie zuch!" " No, no, no, ale bohater" "na prawdę zjadłeś/spróbowałeś?" " super!" i widzę jak Franklin najpierw niepwenie, co się stało mamie? O, chyba zrobiłem coś fajnego. I w końcu radość i chęć usłyszenia tego, jak bardzo jestem z niego dumna.
8. Pozwól dziecku się brudzić
Oczywiście w granicach rozsądku. Po doświadczeniach z dzieckiem, które nawet nie chce oblizać paluszków ubrudzonych jogurtem albo ketchupem (płacz bądź wrzask), które musi wytrzeć stół/ubranko/rączkę, gdy coś ubrudzi, to myślę sobie, że z chęcią zobaczyłabym mały bałagan na stole i pod nim po normalnie zjedzonym posiłku, przez szczęśliwe dziecko, które właśnie świetnie się bawiło spożywając swoją zupkę. Zabawy z farbami/plasteliną/masą solną/farbą do kąpieli o dziwo też pomagają w przełamywaniu fobii jedzeniowej.
9. NIGDY nie oszukuj dziecka
Zasada zaufania jest fundamentalna. Raz utracone zaufanie ciężko odbudować.
Co to jest?
Nic, to tylko ziemniaczki (a pod ziemniakami schowana marchewka)
Dziecko wyczuje i zacznie płakać. Jak później ma uwierzyć w moje zapewnienia, że to co mu daję do spróbowania będzie mu smakowało? Zapomnij! Nie uwierzy!
Sytuacja z dzisiaj:
Franklin: A co to jest?
Mama: Cebulka.
F: Ja nie uwielbiam cebulki!
M: Uwielbiasz, bo już ją jadłeś wczoraj na pizzy.
F: A, no tak.
I koniec rozmowy. Zjadł. Sukces. Ale wcześniej 2 lata pracy, prawdomówności itp.
10. Zaangażuj dziecko w przygotowanie posiłków
To jest super sprawa! To nic, że rozleje, rozsypie. Posprząta się. A jaka frajda!!
Łamanie makaronu też jest fajo:) |
A jak później smakuje:) |
Intro
Zaczynamy!
Ja i mąż jesteśmy wszystkożerni:) Lubię gotować, ponoć robię to dobrze, lubimy smakować nowych potraw, jedzenie to dla nas przyjemność. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę mieć dziecko niejadka.. a tu proszę.. Klops, bo właśnie mnie to spotkało...
Franklin to super dziecko, w zasadzie grzeczny, inteligentny, posłuszny, nawet ładny;)... Ale jedzenie to dramat!!!
Gdy próbuję sobie przypomnieć od czego się zaczęło to przychodzi mi na myśl... Anemia w wieku 1 rok i 4 miesiące. Wiem, że niektórzy Rodzice nazywają niejadkiem dziecko, które nie zjada tyle, ile by oni sobie życzyli, żeby zjadało. To nie jest niejadek, tylko nadopiekuńczy rodzice. Z Franklinem było już tak źle, że o godz. 13 zjadał tylko.. 3cm kawałek skórki od chleba!!! Nie dostawał też żadnych słodyczy, słodkich napojów czy herbatek. Nic. I tak do wieczora. Okazało się, że ma anemię i dostawał żelazo przez 3 miesiące. UWAGA! W pierwszych dniach podawania żelaza jest jeszcze gorzej. Dziecko będzie jadło jeszcze mniej, ale trzeba to przetrwać. Później jest już tylko lepiej. Przynajmniej teoretycznie... Franklin owszem zaczął jeść, ale tylko suche rzeczy np. suchy chleb, chrupki, wafle ryżowe itp. Nic, co mogłoby mu ubrudzić ręce. I tak zaczęła się moja batalia o normalną dietę mojego dziecka.
Od stanu jedzenia 3 rodzajów produktów przeszliśmy do jadłospisu zawierającego:
jogurty, ale bez całych owoców, tylko "gładkie", chleb z masłem i ketchupem (porażka!), zupy (Franklin jest taki przedziwny, że w zupie toleruje prawie wszystko np. groszek, brokuł, kalafior, ogórek, marchewkę, por itp), ale gdy się takie warzywa położy obok mięsa i ziemniaków to są niejadalne:), mięso, ziemniaki je z bólem, za to makaron pod każdą postacią. Makaron po prostu uwielbia. Z owoców je tylko pomarańcze.
Tak więc moja walka, bitwa, batalia, wojna trwa już ponad 2 lata, efekty są, ale trzeba na nie trochę poczekać. Jedno wiem na pewno: podejście Rodzica może bardzo pomóc, ale też może bardzo utrudnić dziecku walkę o normalne jedzenie. Trochę o tym napiszę:)
Ja i mąż jesteśmy wszystkożerni:) Lubię gotować, ponoć robię to dobrze, lubimy smakować nowych potraw, jedzenie to dla nas przyjemność. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę mieć dziecko niejadka.. a tu proszę.. Klops, bo właśnie mnie to spotkało...
Franklin to super dziecko, w zasadzie grzeczny, inteligentny, posłuszny, nawet ładny;)... Ale jedzenie to dramat!!!
Gdy próbuję sobie przypomnieć od czego się zaczęło to przychodzi mi na myśl... Anemia w wieku 1 rok i 4 miesiące. Wiem, że niektórzy Rodzice nazywają niejadkiem dziecko, które nie zjada tyle, ile by oni sobie życzyli, żeby zjadało. To nie jest niejadek, tylko nadopiekuńczy rodzice. Z Franklinem było już tak źle, że o godz. 13 zjadał tylko.. 3cm kawałek skórki od chleba!!! Nie dostawał też żadnych słodyczy, słodkich napojów czy herbatek. Nic. I tak do wieczora. Okazało się, że ma anemię i dostawał żelazo przez 3 miesiące. UWAGA! W pierwszych dniach podawania żelaza jest jeszcze gorzej. Dziecko będzie jadło jeszcze mniej, ale trzeba to przetrwać. Później jest już tylko lepiej. Przynajmniej teoretycznie... Franklin owszem zaczął jeść, ale tylko suche rzeczy np. suchy chleb, chrupki, wafle ryżowe itp. Nic, co mogłoby mu ubrudzić ręce. I tak zaczęła się moja batalia o normalną dietę mojego dziecka.
Od stanu jedzenia 3 rodzajów produktów przeszliśmy do jadłospisu zawierającego:
jogurty, ale bez całych owoców, tylko "gładkie", chleb z masłem i ketchupem (porażka!), zupy (Franklin jest taki przedziwny, że w zupie toleruje prawie wszystko np. groszek, brokuł, kalafior, ogórek, marchewkę, por itp), ale gdy się takie warzywa położy obok mięsa i ziemniaków to są niejadalne:), mięso, ziemniaki je z bólem, za to makaron pod każdą postacią. Makaron po prostu uwielbia. Z owoców je tylko pomarańcze.
Tak więc moja walka, bitwa, batalia, wojna trwa już ponad 2 lata, efekty są, ale trzeba na nie trochę poczekać. Jedno wiem na pewno: podejście Rodzica może bardzo pomóc, ale też może bardzo utrudnić dziecku walkę o normalne jedzenie. Trochę o tym napiszę:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)