To dobry tytuł.
Franklin czasem je super, a czasem nie.
Zależy to od wielu rzeczy, ale przede wszystkim od humoru Franklina i od tego, co jest na obiad. Spaghetti, kurczak, klopsiki, pieczeń - nie ma sprawy. Jak są takie potrawy, to gwarancja, że Franklin nie będzie głodował jest 100%. Oczywiście dodatków w postaci warzyw, sałatki czy surówki nie tknie i dlatego potem nie ma podwieczorku.
I tak dochodzimy do zdarzenia nr 1
W sobotę była tarta szpinakowa. Uwielbiam ją, dlatego czasami ignoruję upodobania smakowe Franklina i robię ją na obiad. Dzięki temu nawet mój Mąż polubił szpinak :) Franklin wchodzi do kuchni i pyta:
"Co dzisiaj robimy na obiadek?" (szczerze uwielbiam te jego pytanka)
"Ciasto" sprytna odpowiedź, bo przecież szpinak jest zapiekany na kruchym cieście.
Zagniatam ciasto, Franklin też chce, więc dostaje do miseczki trochę ciasta i ma zagniatać, jak ja. Oczywiście on nie chce takiego ciasta, on chce mieszać. Nie mam takiego ciasta, a wobec eskalacji wrzasków Franklina zabieram jemu ciasto i wyprowadzam go z kuchni. Wrzask narasta, ale nic nie zmąci mojej radości z przygotowań pysznego obiadku. Pomyślałam, że to będzie ciężki dzień, bo oczywiście Franklin tego nie zje. Chodził nerwowo i pytał czy już jest gotowe, bo on jest bardzo głodny i bardzo chce jeść. Odliczaliśmy sobie minuty na minutniku kuchennym, co nawet było fajną zabawą. Siadamy do stołu i nastawiam się na najgorsze, ale na twarzy stoicki spokój i zajmuję się swoim talerzem. Ku mojemu zdziwieniu Franklin sam pakował do buzi tartę wraz ze szpinakiem bez protestów i krzyków. Uff...
Tak przechodzimy do zdarzenia nr 2
W niedzielę mój Mąż postanowił sobie dogodzić i zrobił na obiad frytki (w naszym domu Tatuś jest od frytek, ja ich nie robię), ja przygotowałam mięso i marchewkę. Franklin zajadał wszystko oprócz marchewki. Wiedział, że musi zjeść wszystko, żeby dostać podwieczorek (a tego dnia były jego ukochane muffiny czekoladowe). I to jest sedno tego tego zdarzenia, bo widziałam kątem oka, jak Franklin wkłada do buzi tą nieszczęsną marchewkę i walczy ze sobą, żeby nie zwymiotować. Nie robi tego spektakularnie, nie zwraca na siebie uwagi, nie komentuje tego, nawet na nas nie patrzy. Robi to jakby sam dla siebie i widzę jak się zmaga sam ze sobą. On sobie w głowie czasami coś tak obrzydzi, że później nie jest w stanie się przemóc i poczuć prawdziwego smaku tego, co próbuje. Piszę tak dlatego, bo wiem, że wcześniej jadł bez problemu marchewkę i bardzo mu smakowała.
My oczywiście nie zwracaliśmy na to uwagi, ale słowa dotrzymaliśmy i dla Franklina nie było podwieczorku.
Zdarzenie nr 3
Poniedziałek. Na obiad makaron z warzywami w sosie śmietanowym. Franklin chce suchy makaron. Nie zgadzam się, więc jest bunt. Do picia woda i tak do wieczora. Franklin twardo wytrzymuje. Wieczorem ma wybór albo je makaron, albo chleb z pasztetem, albo z pomidorem. Wybiera chleb z pasztetem, nie chce go jeść, w końcu zasypia z talerzem w łóżku. Budzi się w nocy i prosi o sok. Mimo, że śpiący, to wie, że sokiem chociaż trochę się "naje". Dostaje wodę i chcąc nie chcąc zasypia.
Wtorek.
Rano przychodzi i mówi:
"Mamo! Brzuszek mnie boli. Czy możesz mi dać żółty soczek, żeby wyleczyć brzuszek?"
"Brzuszek boli Cię z głodu, żółty soczek nie pomoże, trzeba zjeść."
Została wczorajsza kanapka z pasztetem, Franklin bardzo głodny, ale nie weźmie do ręki czegoś, co wbił sobie do głowy, że mu nie smakuje. Wkładałam mu do buzi kawałki kanapki, ale on miał mnie karmić obranym jabłkiem (taki nowy kompromis w ramach przełamywania blokad). Jabłka obranego też do ręki nie bierze, musi być w skórce, ale tym razem się przemógł i pakował mi do buzi to jabłko, a ja w zamian karmiłam go kanapką. Znowu trochę ustępuję pola, ale niech ma, no...
Jakoś poszło...
Zdarzenie nr 4
Wtorku ciąg dalszy.
Franklin wygłodzony, przegoniony po spacerze chce jeść. Na obiad zupa kalafiorowa z mięsem kurczaka. Franklin wie, że nie będzie nic innego. Próbuje się targować, ale mu nie wychodzi. Wyjadł z talerza mięso i co tam mu jeszcze odpowiadało, ale chyba głód był silniejszy i w końcu zjadł wszystko (łącznie z marchewką...?) bez większej mojej ingerencji.
No i od czego to zależy, że jednego dnia marchewka przyprawia go o wymioty, a drugiego je ją bez problemów?
Dlaczego potrafi zjeść szpinak, a bardziej neutralnych w smaku warzyw czasem nie chce ruszyć?
Ponieważ nie znam odpowiedzi, to tytuł tego posta wydaje mi się być bardzo adekwatny.
Franklina czasem ogarnia mały Świrek i po prostu trzeba to przetrwać.
Ignorowanie tematu franklinowego jedzenia idzie mi coraz lepiej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz