Zbliżają się pierwsze urodziny Popo.
Naszła mnie taka refleksja a propos mleka modyfikowanego po pierwszym roku życia.
Oczywiście piszę to wszystko w odniesieniu do dzieci zdrowych, bez alergii czy problemów pokarmowych.
Pamiętam, że jak Franklin kończył rok, to zaczęłam wprowadzać mu do diety mleko krowie. Wydawało mi się całkiem naturalne, że niemowlak, który wkracza w świat dziecka, przechodzi na domowy stół to mleko też powinien dostawać jak dla dziecka, a nie oseska.
Zastanawiam się co ma na celu ta cała propaganda pt: "mleko modyfikowane piją dzieci do 3 r.ż."?
Sprzedaż im spada czy co?
Nie rozumiem dlaczego mleko od krowy, którym żywiły się poprzednie pokolenia ma być nagle gorsze od sztucznego?
Jeszcze parę lat temu opublikowali amerykańskie badania, z których wynikało, że mleko modyfikowane zawiera bardzo dużo białka, co przyczynia się w późniejszym czasie do otyłości. Badania naciągane? A może głęboko schowane do szuflady, żeby jeszcze trochę kasy wyciągnąć?
Tak mnie to wkurza!
Ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani podprogowym przesłaniem: "Rodzicu! Jeśli zależy Ci na dobru i zdrowiu dziecka to wysil się trochę i zapłać!"
Guzik prawda!
Od razu nasuwa mi się kolejny przykład bezwzględnego sięgania do kieszeni rodziców przy okazji szczepienia dzieci.
Rodzicowi mówi się, że owszem, może szczepić swoje dziecko szczepionkami refundowanymi, ale wtedy kłujemy np. 6 razy (w czasie jednej wizyty) zamiast 1 czy 2. Poza tym te szczepionki skojarzone (czyli np. 6 w 1 czy 5 w 1) organizm dziecka lepiej toleruje, nie ma odczynów itp. Jak myślicie, co ludzie wybierają? No pewnie, że sami płacą za szczepienia i to wcale nie mało, bo od 120 - 200zł.,a takich szczepień jest koło 6. Kto umie, niech liczy, jak ładnie zarabiają...
Szczepienie przeciw rotawirusom...
Bzdura totalna!
U dzieci leżących na oddziale zakaźnym z biegunką i wymiotami w ponad 80% trudno ustalić rodzaj drobnoustroju powodującego zachorowanie. Rotawirusy i adenowirusy ujemne, a dzieci jak chore, tak chore. Ktoś wynalazł szczepionkę, ktoś nakręcił rzewną reklamę, rodzice dali się wkręcić i interes się kręci...
Robienie biznesu uderzając w takie struny jest po prostu nieuczciwe i w Dzień Dziecka ja się temu sprzeciwiam!
Jeśli masz tak jak ja dziecko, które nie chce jeść, to tutaj możesz się przekonać, że Twoje dziecko nie jest odosobnionym przypadkiem:) Jeżeli jesteś bezsilny i nie masz pomysłu jak przekonać swoje dziecko do jedzenia - skorzystaj. Jeśli masz lepszy pomysł - pomóż mi.
czwartek, 31 maja 2012
piątek, 25 maja 2012
Truskawki i pizza
To faktycznie dziwne połączenie, ale jednego dnia jedliśmy domową pizzę, a na podwieczorek truskawki.
Franklin nigdy nie jadł truskawek. Nigdy ich nie chciał (w przeciwieństwie do Popo, który robi z nimi wszystko, co się da, a więc rozgniata, zjada, zrzuca, ogląda ;). Byliśmy na spacerze i Franklin zauważył sprzedających truskawki i poprosił, żebyśmy je kupili. Już raz w tym roku mieliśmy truskawki, bo też je chciał, ale jak przyszło co do czego, to nawet nie chciał ich wziąć do ręki. No tym razem było inaczej.
Franklin nie chciał jeść poprzedniego dnia. Tzn. na pewno chciał, ale mamy taką zasadę, że jeżeli Franklin o coś prosi, a potem tego nie je, to i tak musi to zjeść, inaczej nie dostanie czegoś innego. Dlaczego? Bo w przeciwnym razie przeganiał by mnie do kuchni co 5 minut i za każdym razem prosiłby o coś innego.
Tak więc tego dnia Franklin był bardzo głodny. Kupiliśmy te truskawki i wróciliśmy do domu, żeby upiec naszą domową pizzę. Wcześniej obrałam trochę truskawek, bo by mnie o nie zamęczył. Najpierw była jazda, bo truskawki są mokre a on chce suche... (?). W końcu zjadł pierwszą w życiu truskawkę. Widziałam, że mu smakuje, ale nie chciał więcej i mówił, że niedobre. Ok. Robimy pizzę. Zobaczył ciasto drożdżowe i koniecznie chciał spróbować. Gdzieś spadł mi na blat kawałek ciasta i Franklin szybko go zgarnął i zjadł po czym zachwycał się, jakie to dobre... (?). Ja tego nie ogarniam! Ale tak jak założyłam jakiś czas temu nie ekscytuję się tematem jedzenia.
Wrócił do truskawek. Je jedną i mówi: "Hmm, Całkiem dobre!"
Zjada drugą: "ale nie bardzo..."
?????
Upiekła się pizza. Dreptał wokół tej pizzy, pytał kiedy będzie, czy może już jeść.
Nakładamy na talerze, smarujemy ketchupem, jemy. Pierwszy kawałek zjadł bez awantury, z wszystkimi dodatkami. Drugi i oczywiście fochy i płacz, bo nagle nie chce papryki czy pieczarek. Pewnie pomyślicie, że dwa kawałki, to za dużo dla takiego małego dziecka. Ja wiem, że nie, bo to małe dziecko potrafi zjeść 5 niemałych kromek chleba, kiedy jest głodne.
No.. i właśnie tak mnie ten mój Franklin ćwiczy.
Franklin nigdy nie jadł truskawek. Nigdy ich nie chciał (w przeciwieństwie do Popo, który robi z nimi wszystko, co się da, a więc rozgniata, zjada, zrzuca, ogląda ;). Byliśmy na spacerze i Franklin zauważył sprzedających truskawki i poprosił, żebyśmy je kupili. Już raz w tym roku mieliśmy truskawki, bo też je chciał, ale jak przyszło co do czego, to nawet nie chciał ich wziąć do ręki. No tym razem było inaczej.
Franklin nie chciał jeść poprzedniego dnia. Tzn. na pewno chciał, ale mamy taką zasadę, że jeżeli Franklin o coś prosi, a potem tego nie je, to i tak musi to zjeść, inaczej nie dostanie czegoś innego. Dlaczego? Bo w przeciwnym razie przeganiał by mnie do kuchni co 5 minut i za każdym razem prosiłby o coś innego.
Tak więc tego dnia Franklin był bardzo głodny. Kupiliśmy te truskawki i wróciliśmy do domu, żeby upiec naszą domową pizzę. Wcześniej obrałam trochę truskawek, bo by mnie o nie zamęczył. Najpierw była jazda, bo truskawki są mokre a on chce suche... (?). W końcu zjadł pierwszą w życiu truskawkę. Widziałam, że mu smakuje, ale nie chciał więcej i mówił, że niedobre. Ok. Robimy pizzę. Zobaczył ciasto drożdżowe i koniecznie chciał spróbować. Gdzieś spadł mi na blat kawałek ciasta i Franklin szybko go zgarnął i zjadł po czym zachwycał się, jakie to dobre... (?). Ja tego nie ogarniam! Ale tak jak założyłam jakiś czas temu nie ekscytuję się tematem jedzenia.
Wrócił do truskawek. Je jedną i mówi: "Hmm, Całkiem dobre!"
Zjada drugą: "ale nie bardzo..."
?????
Upiekła się pizza. Dreptał wokół tej pizzy, pytał kiedy będzie, czy może już jeść.
Nakładamy na talerze, smarujemy ketchupem, jemy. Pierwszy kawałek zjadł bez awantury, z wszystkimi dodatkami. Drugi i oczywiście fochy i płacz, bo nagle nie chce papryki czy pieczarek. Pewnie pomyślicie, że dwa kawałki, to za dużo dla takiego małego dziecka. Ja wiem, że nie, bo to małe dziecko potrafi zjeść 5 niemałych kromek chleba, kiedy jest głodne.
No.. i właśnie tak mnie ten mój Franklin ćwiczy.
poniedziałek, 21 maja 2012
Na Dzień Matki
Kiedy cały dom pogrąża się w ciszy i błogim śnie, wydawać by się mogło, że praca Mamy dobiegła końca. Po męczącym dniu, pełnym rozlicznych zajęć przyszedł czas na odpoczynek.
Ileż to spraw trzeba było dzisiaj załatwić?
Śniadanie, pakowanie,potem do szkoły, do przedszkola, do sklepu, do papierniczego, na pocztę, na targ po warzywa i owoce, obiadek,sprzątanie, ze szkoły, z przedszkola, na basen, na karate, lekcje, spacer, kolacja...
Uff...
"Choć już spać" - woła Mąż.
"Już idę" - odpowiada Żona - "Jeszcze tylko..."
Co jeszcze tylko zrobiła Mama?
Mama jeszcze tylko: umyła naczynia, wypuściła kotka na zewnątrz, pozbierała ostatnie zabawki, poukładała ubranka dzieci, wywiesiła ręczniki po wieczornej kąpieli, wytarła podłogę w zachlapanej łazience, przyszyła oberwany guziczek, wstawiła pranie, wpuściła z powrotem kotka, wytrzepała wycieraczkę, poukładał buty, zajrzała do dzieci, przykryła je kołderkami, podniosła z podłogi misie, pogasiła wieczorne lampki, spakowała kostium biedronki dla Zosi do przedszkola, zrobiła listę zakupów na jutro, podlała kwiatki, zatemperowała kredki Krzysia, włożyła trampki Gosi do worka na buty, nalała kotkowi mleczka...
Praca Mamy, to najtrudniejsza praca na świecie.
Wszystkim Mamom świata życzę: wytrwałości, uśmiechu, pogody ducha, cierpliwości i miłości Waszych Dzieci.
Nie oznacza to, że mamy być idealne. Mamy kochać, pozwalać sobie popełniać błędy i je poprawiać.
Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale ta ROBOTA ma sens!!!
Pomyślności!!!
Ileż to spraw trzeba było dzisiaj załatwić?
Śniadanie, pakowanie,potem do szkoły, do przedszkola, do sklepu, do papierniczego, na pocztę, na targ po warzywa i owoce, obiadek,sprzątanie, ze szkoły, z przedszkola, na basen, na karate, lekcje, spacer, kolacja...
Uff...
"Choć już spać" - woła Mąż.
"Już idę" - odpowiada Żona - "Jeszcze tylko..."
Co jeszcze tylko zrobiła Mama?
Mama jeszcze tylko: umyła naczynia, wypuściła kotka na zewnątrz, pozbierała ostatnie zabawki, poukładała ubranka dzieci, wywiesiła ręczniki po wieczornej kąpieli, wytarła podłogę w zachlapanej łazience, przyszyła oberwany guziczek, wstawiła pranie, wpuściła z powrotem kotka, wytrzepała wycieraczkę, poukładał buty, zajrzała do dzieci, przykryła je kołderkami, podniosła z podłogi misie, pogasiła wieczorne lampki, spakowała kostium biedronki dla Zosi do przedszkola, zrobiła listę zakupów na jutro, podlała kwiatki, zatemperowała kredki Krzysia, włożyła trampki Gosi do worka na buty, nalała kotkowi mleczka...
Praca Mamy, to najtrudniejsza praca na świecie.
Wszystkim Mamom świata życzę: wytrwałości, uśmiechu, pogody ducha, cierpliwości i miłości Waszych Dzieci.
Nie oznacza to, że mamy być idealne. Mamy kochać, pozwalać sobie popełniać błędy i je poprawiać.
Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale ta ROBOTA ma sens!!!
Pomyślności!!!
środa, 16 maja 2012
Zdarzeń kilka Franklina Świrka
To dobry tytuł.
Franklin czasem je super, a czasem nie.
Zależy to od wielu rzeczy, ale przede wszystkim od humoru Franklina i od tego, co jest na obiad. Spaghetti, kurczak, klopsiki, pieczeń - nie ma sprawy. Jak są takie potrawy, to gwarancja, że Franklin nie będzie głodował jest 100%. Oczywiście dodatków w postaci warzyw, sałatki czy surówki nie tknie i dlatego potem nie ma podwieczorku.
I tak dochodzimy do zdarzenia nr 1
W sobotę była tarta szpinakowa. Uwielbiam ją, dlatego czasami ignoruję upodobania smakowe Franklina i robię ją na obiad. Dzięki temu nawet mój Mąż polubił szpinak :) Franklin wchodzi do kuchni i pyta:
"Co dzisiaj robimy na obiadek?" (szczerze uwielbiam te jego pytanka)
"Ciasto" sprytna odpowiedź, bo przecież szpinak jest zapiekany na kruchym cieście.
Zagniatam ciasto, Franklin też chce, więc dostaje do miseczki trochę ciasta i ma zagniatać, jak ja. Oczywiście on nie chce takiego ciasta, on chce mieszać. Nie mam takiego ciasta, a wobec eskalacji wrzasków Franklina zabieram jemu ciasto i wyprowadzam go z kuchni. Wrzask narasta, ale nic nie zmąci mojej radości z przygotowań pysznego obiadku. Pomyślałam, że to będzie ciężki dzień, bo oczywiście Franklin tego nie zje. Chodził nerwowo i pytał czy już jest gotowe, bo on jest bardzo głodny i bardzo chce jeść. Odliczaliśmy sobie minuty na minutniku kuchennym, co nawet było fajną zabawą. Siadamy do stołu i nastawiam się na najgorsze, ale na twarzy stoicki spokój i zajmuję się swoim talerzem. Ku mojemu zdziwieniu Franklin sam pakował do buzi tartę wraz ze szpinakiem bez protestów i krzyków. Uff...
Tak przechodzimy do zdarzenia nr 2
W niedzielę mój Mąż postanowił sobie dogodzić i zrobił na obiad frytki (w naszym domu Tatuś jest od frytek, ja ich nie robię), ja przygotowałam mięso i marchewkę. Franklin zajadał wszystko oprócz marchewki. Wiedział, że musi zjeść wszystko, żeby dostać podwieczorek (a tego dnia były jego ukochane muffiny czekoladowe). I to jest sedno tego tego zdarzenia, bo widziałam kątem oka, jak Franklin wkłada do buzi tą nieszczęsną marchewkę i walczy ze sobą, żeby nie zwymiotować. Nie robi tego spektakularnie, nie zwraca na siebie uwagi, nie komentuje tego, nawet na nas nie patrzy. Robi to jakby sam dla siebie i widzę jak się zmaga sam ze sobą. On sobie w głowie czasami coś tak obrzydzi, że później nie jest w stanie się przemóc i poczuć prawdziwego smaku tego, co próbuje. Piszę tak dlatego, bo wiem, że wcześniej jadł bez problemu marchewkę i bardzo mu smakowała.
My oczywiście nie zwracaliśmy na to uwagi, ale słowa dotrzymaliśmy i dla Franklina nie było podwieczorku.
Zdarzenie nr 3
Poniedziałek. Na obiad makaron z warzywami w sosie śmietanowym. Franklin chce suchy makaron. Nie zgadzam się, więc jest bunt. Do picia woda i tak do wieczora. Franklin twardo wytrzymuje. Wieczorem ma wybór albo je makaron, albo chleb z pasztetem, albo z pomidorem. Wybiera chleb z pasztetem, nie chce go jeść, w końcu zasypia z talerzem w łóżku. Budzi się w nocy i prosi o sok. Mimo, że śpiący, to wie, że sokiem chociaż trochę się "naje". Dostaje wodę i chcąc nie chcąc zasypia.
Wtorek.
Rano przychodzi i mówi:
"Mamo! Brzuszek mnie boli. Czy możesz mi dać żółty soczek, żeby wyleczyć brzuszek?"
"Brzuszek boli Cię z głodu, żółty soczek nie pomoże, trzeba zjeść."
Została wczorajsza kanapka z pasztetem, Franklin bardzo głodny, ale nie weźmie do ręki czegoś, co wbił sobie do głowy, że mu nie smakuje. Wkładałam mu do buzi kawałki kanapki, ale on miał mnie karmić obranym jabłkiem (taki nowy kompromis w ramach przełamywania blokad). Jabłka obranego też do ręki nie bierze, musi być w skórce, ale tym razem się przemógł i pakował mi do buzi to jabłko, a ja w zamian karmiłam go kanapką. Znowu trochę ustępuję pola, ale niech ma, no...
Jakoś poszło...
Zdarzenie nr 4
Wtorku ciąg dalszy.
Franklin wygłodzony, przegoniony po spacerze chce jeść. Na obiad zupa kalafiorowa z mięsem kurczaka. Franklin wie, że nie będzie nic innego. Próbuje się targować, ale mu nie wychodzi. Wyjadł z talerza mięso i co tam mu jeszcze odpowiadało, ale chyba głód był silniejszy i w końcu zjadł wszystko (łącznie z marchewką...?) bez większej mojej ingerencji.
No i od czego to zależy, że jednego dnia marchewka przyprawia go o wymioty, a drugiego je ją bez problemów?
Dlaczego potrafi zjeść szpinak, a bardziej neutralnych w smaku warzyw czasem nie chce ruszyć?
Ponieważ nie znam odpowiedzi, to tytuł tego posta wydaje mi się być bardzo adekwatny.
Franklina czasem ogarnia mały Świrek i po prostu trzeba to przetrwać.
Ignorowanie tematu franklinowego jedzenia idzie mi coraz lepiej :)
Franklin czasem je super, a czasem nie.
Zależy to od wielu rzeczy, ale przede wszystkim od humoru Franklina i od tego, co jest na obiad. Spaghetti, kurczak, klopsiki, pieczeń - nie ma sprawy. Jak są takie potrawy, to gwarancja, że Franklin nie będzie głodował jest 100%. Oczywiście dodatków w postaci warzyw, sałatki czy surówki nie tknie i dlatego potem nie ma podwieczorku.
I tak dochodzimy do zdarzenia nr 1
W sobotę była tarta szpinakowa. Uwielbiam ją, dlatego czasami ignoruję upodobania smakowe Franklina i robię ją na obiad. Dzięki temu nawet mój Mąż polubił szpinak :) Franklin wchodzi do kuchni i pyta:
"Co dzisiaj robimy na obiadek?" (szczerze uwielbiam te jego pytanka)
"Ciasto" sprytna odpowiedź, bo przecież szpinak jest zapiekany na kruchym cieście.
Zagniatam ciasto, Franklin też chce, więc dostaje do miseczki trochę ciasta i ma zagniatać, jak ja. Oczywiście on nie chce takiego ciasta, on chce mieszać. Nie mam takiego ciasta, a wobec eskalacji wrzasków Franklina zabieram jemu ciasto i wyprowadzam go z kuchni. Wrzask narasta, ale nic nie zmąci mojej radości z przygotowań pysznego obiadku. Pomyślałam, że to będzie ciężki dzień, bo oczywiście Franklin tego nie zje. Chodził nerwowo i pytał czy już jest gotowe, bo on jest bardzo głodny i bardzo chce jeść. Odliczaliśmy sobie minuty na minutniku kuchennym, co nawet było fajną zabawą. Siadamy do stołu i nastawiam się na najgorsze, ale na twarzy stoicki spokój i zajmuję się swoim talerzem. Ku mojemu zdziwieniu Franklin sam pakował do buzi tartę wraz ze szpinakiem bez protestów i krzyków. Uff...
Tak przechodzimy do zdarzenia nr 2
W niedzielę mój Mąż postanowił sobie dogodzić i zrobił na obiad frytki (w naszym domu Tatuś jest od frytek, ja ich nie robię), ja przygotowałam mięso i marchewkę. Franklin zajadał wszystko oprócz marchewki. Wiedział, że musi zjeść wszystko, żeby dostać podwieczorek (a tego dnia były jego ukochane muffiny czekoladowe). I to jest sedno tego tego zdarzenia, bo widziałam kątem oka, jak Franklin wkłada do buzi tą nieszczęsną marchewkę i walczy ze sobą, żeby nie zwymiotować. Nie robi tego spektakularnie, nie zwraca na siebie uwagi, nie komentuje tego, nawet na nas nie patrzy. Robi to jakby sam dla siebie i widzę jak się zmaga sam ze sobą. On sobie w głowie czasami coś tak obrzydzi, że później nie jest w stanie się przemóc i poczuć prawdziwego smaku tego, co próbuje. Piszę tak dlatego, bo wiem, że wcześniej jadł bez problemu marchewkę i bardzo mu smakowała.
My oczywiście nie zwracaliśmy na to uwagi, ale słowa dotrzymaliśmy i dla Franklina nie było podwieczorku.
Zdarzenie nr 3
Poniedziałek. Na obiad makaron z warzywami w sosie śmietanowym. Franklin chce suchy makaron. Nie zgadzam się, więc jest bunt. Do picia woda i tak do wieczora. Franklin twardo wytrzymuje. Wieczorem ma wybór albo je makaron, albo chleb z pasztetem, albo z pomidorem. Wybiera chleb z pasztetem, nie chce go jeść, w końcu zasypia z talerzem w łóżku. Budzi się w nocy i prosi o sok. Mimo, że śpiący, to wie, że sokiem chociaż trochę się "naje". Dostaje wodę i chcąc nie chcąc zasypia.
Wtorek.
Rano przychodzi i mówi:
"Mamo! Brzuszek mnie boli. Czy możesz mi dać żółty soczek, żeby wyleczyć brzuszek?"
"Brzuszek boli Cię z głodu, żółty soczek nie pomoże, trzeba zjeść."
Została wczorajsza kanapka z pasztetem, Franklin bardzo głodny, ale nie weźmie do ręki czegoś, co wbił sobie do głowy, że mu nie smakuje. Wkładałam mu do buzi kawałki kanapki, ale on miał mnie karmić obranym jabłkiem (taki nowy kompromis w ramach przełamywania blokad). Jabłka obranego też do ręki nie bierze, musi być w skórce, ale tym razem się przemógł i pakował mi do buzi to jabłko, a ja w zamian karmiłam go kanapką. Znowu trochę ustępuję pola, ale niech ma, no...
Jakoś poszło...
Zdarzenie nr 4
Wtorku ciąg dalszy.
Franklin wygłodzony, przegoniony po spacerze chce jeść. Na obiad zupa kalafiorowa z mięsem kurczaka. Franklin wie, że nie będzie nic innego. Próbuje się targować, ale mu nie wychodzi. Wyjadł z talerza mięso i co tam mu jeszcze odpowiadało, ale chyba głód był silniejszy i w końcu zjadł wszystko (łącznie z marchewką...?) bez większej mojej ingerencji.
No i od czego to zależy, że jednego dnia marchewka przyprawia go o wymioty, a drugiego je ją bez problemów?
Dlaczego potrafi zjeść szpinak, a bardziej neutralnych w smaku warzyw czasem nie chce ruszyć?
Ponieważ nie znam odpowiedzi, to tytuł tego posta wydaje mi się być bardzo adekwatny.
Franklina czasem ogarnia mały Świrek i po prostu trzeba to przetrwać.
Ignorowanie tematu franklinowego jedzenia idzie mi coraz lepiej :)
środa, 9 maja 2012
Majówkowo - miodowo
No i proszę.
Majówka piękna sprawa.
Odpoczęłam, zrelaksowałam się... Nawet udało nam się wyskoczyć na kajaczki dzięki błogosławionej instytucji Babci i Dziadka, którzy przytulili nasze dzieciaczki :)
Super!
Obwiniałam się za to, że ciągle złoszczę się na Franklina, że mam mało cierpliwości... Myślę, że po prostu byłam przemęczona jednostajnością dnia codziennego. Małżonek mój w pocie czoła od rana do wieczora (nawet się zrymowało :) pracuje, więc siłą rzeczy jestem większość czasu z dziećmi sama.
Majówka się przydała.
Dzięki temu odpoczynkowi jakoś całkiem łatwo przychodzi mi zachowywanie anielskiej cierpliwości. Ciekawe na jak długo? ... Macierzyństwo wydaje mi się teraz najpiękniejszą przygodą życia. Byleby od czasu do czasu wynurzyć się i zaczerpnąć świeżego powietrza...
Franklin też jakiś taki grzeczniejszy, spokojniejszy. Co prawda zdarzają mu się małe nieposłuszeństwa, albo głupie odzywki, ale jakoś spokojnie udaje się nad tym zapanować.
Jeszcze przed wakacjami Franklina wprowadziłam system kar i nagród za zachowanie. Powiesiłam na lodowce kartkę przedzieloną na pół. Za dobre zachowanie Franklin dostaje uśmiechniętą buźkę, a za złe smutną. Wytłumaczyłam Franklinowi, na czym to polega i dodałam, że tylko Mama, albo Tata przyznaje buźki (bo na początku mi też chciał wpisywać smutne buźki za np. nie włączenie bajki...). Na koniec dnia liczymy buźki, jeśli jest więcej uśmiechniętych Franklin zasłużył na wieczorne bajki, jeśli więcej smutnych - zaraz po kąpieli idzie do łóżka.
Jedzenie? Bez większych zmian.
Wczoraj Franklin nie bardzo chciał jeść. Ugryzł banana i go zostawił. Oczywiście musiał go zjeść i zjadł. Nie zjadł obiadu, ani kolacji. Jogurtów wciągnąłby ze trzy, ale nie dostał. Wieczorem byłam znowu sama z dziećmi. Franklin zobaczył, że ma bardzo dużo smutnych buziek (6:2). Idziemy do kąpieli - Franklin grzeczny jak anioł, rozbiera się, kąpie, wychodzi kiedy proszę, sprząta zabawki - za wszystko dostaje uśmiechnięte buźki, ale ciągle o jedną za mało, żeby dostać wieczorne bajki. Generalnie za jedzenie lub niejedzenie nie przyznaję mu buziek, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Obiecałam, że jak zje kanapkę z szynką to będą bajki. Popatrzył na mnie, zgodził się, zabrał kanapkę do pokoju, położył talerzyk na parapecie i podziwiając widoki z okna jadł grzecznie, bez wrzasków i krzyków. Dodam, że kanapki z mięsem nie jadł już chyba z miesiąc, bo nigdy nie chciał. Od czego to zależy, że Franklin raz reaguje spokojnie, a innym razem wrzeszczy i płacze?
Nie wiem...
Nie mam pojęcia...
Może chodzi właśnie o mój spokój?
Ach!
Witaj maj!
Jest pięknie!
Majówka piękna sprawa.
Odpoczęłam, zrelaksowałam się... Nawet udało nam się wyskoczyć na kajaczki dzięki błogosławionej instytucji Babci i Dziadka, którzy przytulili nasze dzieciaczki :)
Super!
Obwiniałam się za to, że ciągle złoszczę się na Franklina, że mam mało cierpliwości... Myślę, że po prostu byłam przemęczona jednostajnością dnia codziennego. Małżonek mój w pocie czoła od rana do wieczora (nawet się zrymowało :) pracuje, więc siłą rzeczy jestem większość czasu z dziećmi sama.
Majówka się przydała.
Dzięki temu odpoczynkowi jakoś całkiem łatwo przychodzi mi zachowywanie anielskiej cierpliwości. Ciekawe na jak długo? ... Macierzyństwo wydaje mi się teraz najpiękniejszą przygodą życia. Byleby od czasu do czasu wynurzyć się i zaczerpnąć świeżego powietrza...
Franklin też jakiś taki grzeczniejszy, spokojniejszy. Co prawda zdarzają mu się małe nieposłuszeństwa, albo głupie odzywki, ale jakoś spokojnie udaje się nad tym zapanować.
Jeszcze przed wakacjami Franklina wprowadziłam system kar i nagród za zachowanie. Powiesiłam na lodowce kartkę przedzieloną na pół. Za dobre zachowanie Franklin dostaje uśmiechniętą buźkę, a za złe smutną. Wytłumaczyłam Franklinowi, na czym to polega i dodałam, że tylko Mama, albo Tata przyznaje buźki (bo na początku mi też chciał wpisywać smutne buźki za np. nie włączenie bajki...). Na koniec dnia liczymy buźki, jeśli jest więcej uśmiechniętych Franklin zasłużył na wieczorne bajki, jeśli więcej smutnych - zaraz po kąpieli idzie do łóżka.
Jedzenie? Bez większych zmian.
Wczoraj Franklin nie bardzo chciał jeść. Ugryzł banana i go zostawił. Oczywiście musiał go zjeść i zjadł. Nie zjadł obiadu, ani kolacji. Jogurtów wciągnąłby ze trzy, ale nie dostał. Wieczorem byłam znowu sama z dziećmi. Franklin zobaczył, że ma bardzo dużo smutnych buziek (6:2). Idziemy do kąpieli - Franklin grzeczny jak anioł, rozbiera się, kąpie, wychodzi kiedy proszę, sprząta zabawki - za wszystko dostaje uśmiechnięte buźki, ale ciągle o jedną za mało, żeby dostać wieczorne bajki. Generalnie za jedzenie lub niejedzenie nie przyznaję mu buziek, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Obiecałam, że jak zje kanapkę z szynką to będą bajki. Popatrzył na mnie, zgodził się, zabrał kanapkę do pokoju, położył talerzyk na parapecie i podziwiając widoki z okna jadł grzecznie, bez wrzasków i krzyków. Dodam, że kanapki z mięsem nie jadł już chyba z miesiąc, bo nigdy nie chciał. Od czego to zależy, że Franklin raz reaguje spokojnie, a innym razem wrzeszczy i płacze?
Nie wiem...
Nie mam pojęcia...
Może chodzi właśnie o mój spokój?
Ach!
Witaj maj!
Jest pięknie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)