Tak... strach przed głodem, a zwłaszcza głodem pociech jest znamienną cechą Mam.
A zwłaszcza młodych Mam.
I ja dałam się uwikłać w tą maminową "obsesję". Ale tylko za pierwszym razem.
Martwiłam się, że Franklin będzie głodny, dlatego na spacery wychodziłam jedynie zaraz po karmieniu. Wizja krzyczącego z głodu dziecka była dla mnie nie do przeżycia, więc za wszelką cenę musiałam temu zapobiegać, uprzykrzając życie sobie i innym.
Przy Popo obsesja przeszła, a wręcz zniknęła.
Popo ma rok i trzy miesiące. Wstaje rano i nic nie chce jeść. tylko wszystko pokazuje rączkami, dając znać, że coś chce, ale jak przychodzi co do czego, to pluje i nic nie je, tylko płacze i marudzi. Co robię w takich momentach? Nic... po kilku nieudanych degustacjach wyprowadzam go z kuchni i mówię tylko stanowczo: "Nie" w sensie, że nie ma takiego marudzenia i spokojnie kończę swoje śniadanie.
Oczywiście, że mnie wkurza jego marudzenie, ale co mogę zrobić? Karmić na siłę się nie da, z resztą nie przynosi to efektu. Popo dostaje ciepłą herbatę i wychodzimy na spacer. Dawniej w życiu bym nie poszła mając świadomość, że dziecko nic nie zjadło i jest głodne. Raz spróbowałam, dziecko spokojne (bo skoro wcześniej pluło różnymi produktami spożywczymi, to znaczy, że nie było głodne, tylko mamie się zdawało, że powinno być), spacer super, zakupy można po drodze zrobić i po powrocie dziecko jakoś cudownie odzyskuje apetyt. Nie umarło w drodze z głodu, ani nie wrzeszczało...
Co robię gdy starszy nie chce jeść? Nie specjalnie jakoś ingeruję. Mamy zasady:
- po obiedzie, gdy Popo idzie spać, jest czas dla Franklina na różne gry i atrakcje, więc jeśli nie zje - nie ma zabaw, a więc on sam dochodzi do wniosku, że jest stratny,
- jeżeli Franklin nie chce jeść warzyw czy tego, co w danym dniu mu nie pasuje, to nie dostaje słodyczy, żadnych.
Trzymam się tego jak niepodległości i koniec. Nie przekonuję, nie dyskutuję. Czas obiadu mija, a Franklin siedzi przed pełnym talerzem i nic. To trudno. Zabieram talerz wśród histerycznych krzyków "Mamo ja już będę jadł!!!" i odstawiam. Mówię, że skoro do tej pory nie zjadł, to znaczy, że nie jest dość głodny. Nastawiam na stoperze kuchennym czas (różnie 15 min, pół godziny) i mówię, że jak trochę zgłodnieje i zegarek go zawoła, to może dostać obiadek z powrotem. Zazwyczaj działa, a jeśli nie to i tak w końcu zjada, bo uwielbia grać w gry planszowe i woli zjeść niż nie grać. Na każde dziecko można coś znaleźć, tylko trzeba trochę czasu poświęcić i cierpliwości.
Jeszcze tylko małe spostrzeżenie:
impreza, rodzice z dziećmi raczej małymi niż większymi. Mama rocznego papuśnego chłopca zwierza się, że musi ograniczyć mu jedzenie, bo on je wszystko i zawsze. Ale sama co chwilę bombarduje: "może bananka?" "chcesz bułeczkę?" "paróweczka jest dobra" "co byś chciał?" jednocześnie lata za nim z jedzeniem...
Ja nie rozumiem, nie kumam, nie ogarniam, nie polecam...
Roczne dziecko już na prawdę umie samo pokazać, że jest głodne.
Uwierzcie mi i własnym dzieciom :)